szczęśliwą rękę, niejednokrotnie w przeciągu paru godzin mógł doczekać się widoku ptaka, padającego na ziemię jak wielki, cudnie lśniący kamień.
Pan Ciliński widząc, że miejscowość, w której osiadł, jest istotnie dogodna i ma kontakt ze stronami, obfitującemi w różne gatunki rajskich ptaków postanowił siedzieć na miejscu tak długo, jak będzie można, mimo iż żył w niesłychanych niewygodach a nawet nędzy. Kupiec z Ceramu odjechał i p. Ciliński wraz z Tadziem musiał jeść to, co mieli krajowcy. Rzadko kiedy udało się złapać jakąś rybę. Zamiast drobiu musieli strzelać gołębie i kakadu, które jedli z ryżem lub z sagiem, gdy ryż się skończył. Po tylu miesiącach podróży wyczerpał się zapas korzeni, masła i cukru, tak, że jedzenie z każdym dniem stawało się prymitywniejsze. Pan Ciliński chudł z każdym dniem. A i Tadziowi policzki zaczęły się zapadać. Równocześnie obaj chorowali też na febrę.
— No i cóż będzie panie profesorze? — pytał Tadzio, któremu znudziła się ta głodna poniewierka. — Czy pan profesor zamierza znowu próbować zginąć tu, jak w tym przeklętym Dorey swego czasu?
Pan Ciliński bezradnie rozłożył ręce.
— Chłopcze! mój bracie! — mówił tonem żałosnym, prawie błagalnym. — Cóż ja na to poradzę! Sam się zastanów! Przyjechałem tu po to, aby wreszcie wyeksploatować co się tylko da i obowiązkiem moim jest zebrać okazów jak najwięcej. Rozumiesz dobrze, iż nie jest bardzo prawdopodobne, abym kiedyś jeszcze w te strony wrócił. Tem bardziej iż tyle lat włóczęgi po tych morzach i dżunglach niewątpliwie zdrowie moje podkopały. Ale jakże ja się mogę oderwać od tych niesłychanych skarbów. Jakże mogę od nich odejść, gdy jeszcze trzymam się na nogach i mam nadzieję, że się na nich przecie jakiś czas utrzymam!
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.