Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

a zwróciwszy w ten sposób na siebie uwagę tłumu, wygłosił przy pomocy tłumacza uspokajającą mowę. W mowie tej obiecał dzikim za ewentualną pomoc specjalne wynagrodzenie, zaś aby ich ująć, rozdał pomiędzy nich kilkanaście siekier, toporów i tasaków. Ujęci podarunkami dzicy uspokoili się, jednakże kiedy Tadzio zażądał od nich rajskich ptaków, oświadczyli mu, że tych w ich kraju niema, lecz że dostają je sami za pewną opłatą od górali, którzy mieszkają jeszcze dalej w głębi wyspy. Tadzio zażądał przewodników i tragarzy, nastając, aby go zaprowadzono w te góry. Dzicy po krótkim namyśle zgodzili się, dali mu tragarzy, a oprócz tego eskortę liczącą około 100 dobrze uzbrojonych ludzi. Można było się domyśleć z tego, że wybierali się na wyprawę zbójecką, przy której liczyli na pomoc „białego“, tak energicznego, a równocześnie uzbrojonego w broń palną.
Miesiąc cały włóczył się Tadzio po okolicy górzystej i skalistej porosłej gęstym lasem, pełnej niebezpiecznych przepaści, to znowu bagnisk, albo też rwących strumieni o stromych, prostopadłych i skalistych brzegach. Lud, który ten kraj zamieszkiwał był dziki, niesłychanie podstępny, niebezpieczny i zupełnie barbarzyński. Zato przepięknych ptaków było tam mnóstwo nieskończone. Lasy rozbrzmiewały wciąż echem wystrzałów śmiałego, młodego podróżnika.
Jednego dnia chłopiec zaczął obliczać swą amunicję. I pokazało się, że biorąc pod uwagę niebezpieczeństwa wyprawy ku wybrzeżu, miał jeszcze amunicji tyle, ile było niezbędnie potrzeba do ewentualnej obrony własnego życia, w razie napadu, a także do polowania po drodze w celu zaopatrzenia się w świeżą zwierzynę. Nie zastanawiając się tedy długo, ni stąd ni zowąd, wbrew wszelkiemu oczekiwaniu swej bandy, dał nagle rozkaz do odwrotu. Pokazało się, że był to szczęśliwy zbieg okoliczności, albo też, że