Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

że jestem starym profesorem gimnazjalnym, wychowałem całe pokolenia ludzi i mam nietylko prawo, ale obowiązek takim, jak ty zbiegiem się zająć. Co będziesz robił?
— Wcale nie widzę konieczności tłumaczenia się panu — burknął butnie chłopiec, — jestem nareszcie sam i bez opieki.
— Słuchajno, umiesz ty ptaki wypychać?
Chłopak spojrzał na profesora pytająco. Ptaki? — Nie wiem.
— Jak to — nie wiesz?
— Jakże mogę wiedzieć, kiedym nigdy nie próbował? Być może, że umiem.
Profesor uśmiechnął się.
— Po amerykańsku bierzesz się do rzeczy — i masz rację. Istotnie człowiek, który czegoś nie próbował nie może wiedzieć czy to umie czy też nie. A nigdy nie można odpowiadać, że się czegoś nie umie. Jednakże co do ptaków, to to nie jest takie proste i wierz mi trzeba się nauczyć. Jest to nawet sztuka, ale przy dobrych chęciach, wprawę wkrótce można nabyć. Tu w Singapoore są całe masy ludzi, którzy się niczem innem nie trudnią. Wypychają zwierzęta i ptaki jako okazy dla różnych muzeów i zakładów naukowych. Ja się na tem znam i mógłbym cię tego nauczyć. Robota nie jest bardzo przyjemna, bo nie pachnie, ale to przecie głupstwo. Cóż ty na to?
— Jeśli niema nic lepszego.
— A strzelać umiesz?
Chłopak spojrzał na pana Cilińskiego prawie obrażony.
— Strzelać? O jej panie strzelać to ja umiem byczo, jak Boga mego, w domu wszystkie wrony staremu wystrzelałem.
— Naprawdę?
— Może pan się przekonać, ja asy strzelam, juści, że nie ze starych pukawek, ale z porządnego flobertu.