Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

ledwie jak miesiące, podczas gdy w okresie polowań noc nie była niczem innem, jak tylko zmrużeniem oczu i zapadnięciem się w jakąś ciemność, z której zrywało się natychmiast, aby dalej lecieć za płochliwemi a mieniącemi się tak cudnemi barwami rajskiemi ptakami.
— Jaki miesiąc możemy teraz mieć? — pytał Tadzio naczelnika papuaskiej dżungli.
Potężny ten władca pokręcił głową i wzruszył ramionami. Nie rozumiał czego „biały“ chce od niego.
Zatem Tadzio wsiadł na „prau“ z jednym strzelcem malajskim i czterema papuaskimi majtkami i puścił się w niebezpieczną a długą podróż do wyspy Waigiou, już zgóry ciesząc się radością profesora, nie spodziewającego się nawet tak obfitej zdobyczy.
„Prau“, w gruncie rzeczy łupina mało co większa od skorupy orzecha kokosowego, zaczęła znowu tańczyć na falach mórz szafirowych i nieopisanie pięknych, słonecznych i słodkich w czas pogody, ale dzikich, niemiłosiernych w czas burzy. Patrząc na roześmiany szafir niebios, na gładką powierzchnię morza, Tadzio niejednokrotnie dziwił się, że ciepłe te fale mogą z taką wściekłością bić w wybrzeża i że ten tak pogodny i słoneczny szafir może się pokrywać chmurami czarnemi, jakich nawet na północy nie widać. Teraz w żagle „prau“ dął wietrzyk łagodny, a z wysp dalekich niosący silne, ciepłe i korzenne zapachy, podniecające nieledwie lub też działające prawie jak narkotyki. Jednakże Tadzio, wiedział, iż niespodziewanie lekki wietrzyk może się zmienić w monsun, który doły i przepaście wyrywa z powierzchni morskiej, przewraca wodę niemal do głębi a olbrzymiemi słupami wodnemi rzuca w firmament.
Dlatego nie zatrzymał się nigdzie dłużej, lecz zaopatrzywszy się w wodę, świeże mięso, jarzyny i owoce, naglił