Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie szło to tak prędko, ale przecie pokonawszy wszelkie trudności, podróżni nasi po jakimś czasie znaleźli się znów w Makassarze, skąd natychmiast udali się do gościnnego pana Messmana, u którego złożyli część swych zbiorów i gdzie spodziewali się jakiś czas odpocząć.
Zajechali przed jego dwór właśnie nad wieczorem. I zastali zacnego Holendra przed domem, otoczonego służbą i wydającego jakieś rozporządzenia.
Pan Messman natychmiast poznał uczonego i przyjął go z właściwą sobie uprzejmością i serdecznością. Zato nie podał nawet ręki Tadziowi i zachowywał się wobec niego tak, jak gdyby go pierwszy raz w życiu widział.
— Jakto? — zdziwił się pan Ciliński. — Nie poznaje pan mego młodego towarzysza? Wszakże wraz ze mną gościł tu u pana parę miesięcy.
— Owszem, przypominam sobie, że z panem był jakiś młody chłopiec — przyznał pan Messman. — Jednakże tego młodego mężczyznę pierwszy raz widzę.
— Ależ to jest ten sam dzieciak! — wykrzyknął pan Ciliński.
— Przepraszam pana bardzo, nie przypuszczam, aby takiego wąsatego i brodatego olbrzyma mógł ktoś uważać za dziecko! — zaprotestował pan Messman. — Czyżby to istotnie był ten młody pański strzelec?
— Z całą pewnością, ręczę panu zato.
— A zatem witam pana w swym domu! — mówił pan Messman, podając Tadziowi z uśmiechem rękę.
— Naprawdę, tak się zmieniłem? — dziwił się Tadzio.
— Wyobrażam sobie, — przecie to dwa i pół roku, jakeśmy się nie widzieli! Wyjechałeś pan stąd chłopcem, a wróciłeś mężczyzną.
— Istotnie nie myślałem o tem! Panie profesorze jakże to już długo ja się z panem po świecie włóczę?