Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— A będzie już jakich pięć lat!
Tadzio aż w ręce klasnął.
— To znaczy, że ja już mam dwadzieścia jeden lat!
— Straszny wiek! — rzekł z uśmiechem pan Messman. — Ale chodźcie panowie, chodźcie! Widać po was, że potrzebujecie spoczynku.
Wprowadził ich, nie zwłócząc do pokoju gościnnego, gdzie po kąpieli podano im posiłek, który też zjedli z doskonałym apetytem, ciesząc się wygodnym i czystym negliżem. Po wieczerzy zjawił się w ich pokoju pan Messman z całym plikiem rozmaitych dzienników.
— Naturalnie panowie wracacie teraz czem prędzej do kraju? — pytał z właściwym sobie dobrodusznym uśmiechem.
— Cóż można wiedzieć? — wzruszył ramionami p. Ciliński.
— Jakto? Więc panowie nic nie wiecie?
— A co takiego?
— Więc panowie nie wiecie, że Polska jest wolna?
— Jak, co? — napół powstał ze swego fotelu pan Ciliński.
Zaś Tadzio zerwał się i uderzył pięścią w stół.
— Czy to już pewne?
— Naturalnie. Niemcy zupełnie rozbite, Austrja przestała istnieć, Rosja zawaliła się jak stara buda. Jesteście dziś narodem wolnym, równym między równymi!
— Jezus Marja! Jezus Marja — szeptał pan Ciliński.
Zaś Tadzio rzekł twardo:
— Panie profesorze! Dość już tego warjackiego polowania na rajskie ptaki! Trzeba wracać do kraju! Dziękuję panu za naukę! Wywłóczyłem się z panem po morzach tak, że się już żadnej choroby morskiej nie boję. Tam teraz marynarkę polską będą robić, rozumie pan? Ja jadę.
— Rozumie się, ty pojedziesz, a ja tu zostanę?