Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Tam u nas w Sanoku była jedna kamienica, taka nowa wie pan, dużo miała okien, to ja proszę pana nie z flobertu ale z procy śrutem wszystkie szyby tam powybijałem.
— A motyle byś łapał?
— Za kogo mnie pan ma? Cóż ja jestem, dziecko?
Profesor uśmiechnął się: — Nie trzeba się zaraz obrażać. Motyle łapać trzeba, to w celach naukowych. Ja przecie stary jestem i za motylami uganiać tak bardzo nie mogę, chociaż — wcale się nie zarzekam, jak nas będzie łapało dwóch, nałapiemy dwa razy więcej. A przytem wiesz, to nie byle jak łapie się motyle, na to bracie trzeba mieć spryt. Trzeba mieć olej nietylko w piętach ale i w głowie. To ci są takie motyle chytre, wiesz?
Profesor zaczął się zapalać: — To ci wiesz taki motyl jest tego koloru co zwiędłe liście, jak siądzie na drzewie a swoje skrzydła złoży, to zupełnie do listka jest podobny. Nikt go nie odróżni. Trzeba bracie na takiego sztukmistrza mieć oczy ostre, oczy inteligentne. Tu od tego są specjalni ludzie!
— No, jak są specjalni ludzie, to jakże ja mogę z nimi konkurować. Takich podstępnych motyli to ja nie łapałem. U nas w Sanoku to jest ten fuchs, kapustnik, jakiś admirał, cytrynka może być, czasem perłówka, albo już paź królowej. A słowo panu daję, choć mówili, że go widzieli, to ja tego pazia królowej nigdy nie widziałem.
— Nic nie szkodzi chłopcze, jak się nauczysz, jak się wprawisz, to ci to pójdzie gładko. Potrzebuję pomocnika i bardzobym się cieszył, żeby to był swój. Wprawdzie ja po malajsku mówię biegle, a ludzie tu są w swojem rzemiośle wprawni, ale to Malajczycy, Chińczycy albo mieszańcy, polegać na nich trudno. Jeśli chcesz, zarazbym cię wziął.
Chłopak wsadził ręce w kieszenie i przez chwilę zadumany patrzył w czarne okulary pana Cilińskiego.