— Chodź-że, chodź, nie bój się, za swoje pieniądze każdy ma prawo tu zjeść.
Pan Ciliński zachęcał w ten sposób Tadzia, który, onieśmielony wspaniałością jadalni aż się cofnął z progu.
Jadalnia była istotnie bardzo piękna, wysoka, cienista, chłodna, opierająca się na kilku szerokich słupach i udekorowana egzotycznemi roślinami i palmami. Niewielu już ludzi siedziało za szerokiemi i okrągłemi stołami przy pierwszem śniadaniu. Jednakże służba biało ubrana wciąż jeszcze kręciła się cicho po salach, uważna i gotowa do posługi. Na stołach wszędzie widać było cudne, rzadkie kwiaty, a prócz tego piękną porcelanę i gustowne, bogate srebrne nakrycie. Do jednego z takich stołów podążył pan Ciliński, ciągnąc niemal za sobą swego nowego towarzysza.
— Siadaj-że chłopcze i jedz czego dusza zapragnie. Nie żałuj sobie. Masz w czem wybierać. Potraw na śniadanie jest conajmniej piętnaście. Cóż byś chciał zjeść, na co masz gust?
To mówiąc podsunął chłopcu kartę, na której widać było bogaty spis potraw.
Tadzio przyglądał się jej przez chwilę, a potem rzekł zniechęcony:
— Nie umiem ja tyle po angielsku, aby się móc w tym raju zorjentować.
— No to ja ci chłopcze poradzę. Kaszę owsianą z mlekiem słodzonem, będziesz jadł?
Chłopak skrzywił się.
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
SINGAPOORE. — PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ.