Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz? Taka mała szelma, a bije centralnie na trzysta kroków — objaśniał pan Ciliński. Tylko, że strzelać z niego trzeba dobrze, bo inaczej ptak raniony ucieknie. W głowę strzelać nie można, ptaka by się w ten sposób zrujnowało, trzeba mierzyć wprost w serce, aby padł od jednego strzału. Kaliber jest mały, więc otwór w skórze robi się nieznaczny, a pióra także nie niszczą się tak, jak od śrutu.
— To z tego ja będę strzelał panie? — spytał uradowany Tadzio. Ja proszę pana nie blaguję, ja strzelam dobrze, oczy mam doskonałe i cel, jak mało kto. Ale takiej strzelby jeszcze nie miałem. Strzelałem z flobertu, a i to udawało mi się bić wróble na 60 kroków.
— Co tam wróble, tu będziesz co innego strzelał. A jeszcze ci powiem, że ten sztucer zupełnie nie trąca. Gładziusieńko strzela, w rękach ani drgnie.
— A pan dobrze strzela?
— Ja? Ja na polowanie nie chodziłem nigdy, zwierzęcia dla przyjemności ani dla jedzenia mordować nie będę. Żadnej radości w tem niema. Ale co innego dla nauki. Cóż bracie poczniesz? Taki rzadki ptak na ręce ci nie usiędzie, zbadać ci się nie da, ani do muzeum za tobą nie poleci, a przecie znać i wiedzieć trzeba wszystko. Więc jeśli o wiedzę, o naukę idzie, to ja, choć nie jestem myśliwym, sądzę że potrafię być dobrym strzelcem. Ale może chciałbyś się trochę zdrzemnąć?
Jednakże Tadzio nie był śpiący, a ponieważ i profesor nie należał do ludzi, lubiących siedzieć w domu, przeto w najlepszej zgodzie wyszli razem za miasto.
Chodzili po ulicach Singapoore, z obu stron ocienionych wysokiemi i trochę obdrapanemi arkadami, najzupełniej przypominającemi Sukiennice. Szybkim krokiem dążyli tam przed siebie bankowi urzędnicy, lub kupcy angielscy w białych, podzwrotnikowych strojach. Gościńce