pełne były uganiających rikszów, a po lewej stronie ulicy znowu jechały dwukołowe, płaskie karetki zaprzężone w konie. Tu i ówdzie na jakimś skwerze, w cieniu szerokich rozłożystych drzew widziało się całe rzędy rikszów, siedzących w kuczki przed swemi wózeczkami. To znowu pojawiali się Malajczycy w pantoflach, w pstrych sarongach i białych, jedwabnych kaftanach. Domy naogół były struktury europejskiej i niekoniecznie gustowne. Jak mówił pan Ciliński — zbudowano je z kamieni przywiezionych z dalekich stron na statkach, ponieważ na wyspie Singapoore kamieni niema. Stały tedy budynki ogromne i bogate, w stylu odrodzenia, czasami angielskiego gotyku, a czasami zupełnie bez stylu i choć bogate i pretensjonalne, to brzydkie, udające wiedeńską secesję, z jakiemiś niby hełmy pruskie spiczasto zakończonemi kopułami i dziwacznemi wieżyczkami, to znów kościoły z ostro zakończonemi wieżyczkami w staroangielskim stylu, lub pomniki wielkich, a mało komu znanych mężów, w europejskich strojach, z butnie zadartemi głowami w górę, a dziwacznych i śmiesznych wśród egzotycznej przyrody. Wyszedłszy z europejskiej dzielnicy weszli w ulice malajskie. Było tam mnóstwo otwartych sklepów, pełnych najrozmaitszych towarów. Na ladach — w europejskiem tego słowa znaczeniu — siedzieli z podkulonemi pod siebie nogami bronzowi kupcy w sarongach i białych kaftanach, tudzież różnobarwnych myckach. Nie widać było wielu kupujących. A mimo to przez całą tę ulicę, jak gdyby nieustannie prąd elektryczny przebiegał. Wszyscy byli ogromnie ożywieni, zbiegali się w jakieś gromadki, radzili nad czemś, znowu rozbiegali się i widziało się, że prowadzą jakieś interesy. Miny kupców nie były bynajmniej uniżone. Choć na pierwszy rzut oka przypominali Tadziowi Żydów, bynajmniej nie ciągnęli nikogo za połę i nie zachęcali do kupna towarów. Przeciwnie, zdawało się jak gdyby im na sprzedaniu towaru zupełnie nic
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.