żywe rzeźby, przedstawiające przedziwne zębate smoki, jakieś okropne potwory i straszliwe węże.
Weszli później w dzielnicę chińską. Tadzio wiele słyszał o nieczystości i niechlujstwie Chińczyków, tu jednak niczego podobnego nie zastał. Szedł ulicami zabudowanemi po obu stronach wysokiemi, kolorowemi domami z licznemi werandami i balkonami. Gęsto zwisały z domów wielkie znaki cechowe, sporządzone przeważnie z papieru, a przypominające jak gdyby kolorowe żyrandole, obwieszone fantastycznemi pomponami. Tu i ówdzie znów sterczał z domu szyld — niby deska ustawiona pionowo i polakierowana na czarno, a na której złotemi i czerwonemi charakterami wypisane było niezawodnie nazwisko Iksa i to czem on handluje. W sklepach podobnych do werand, ale wciśniętych w głąb domu piętrzyły się olbrzymie stosy owoców, a także ogromne pęki białej, grubej i długiej jak ramię rzepy, niebieskich słodkich ziemniaków, rzodkwi, grzybów dziwnego kształtu, dalej zasuszonych po japońsku na kamień ryb złocistych oraz cukierków z grochu i innych tym podobnych wschodnich łakoci. Czasami można było spotkać dziewczynę niosącą na głowie kosz pełen zielonych liści, ubielonych niegaszonem wapnem. Był to betel, narkotyk wschodni, który ludzie tamtejsi żują bezustannie, spluwając po nim, czerwoną śliną. Brudu i niechlujstwa nie było. Pewne zaniedbanie jakie można było na ulicach zauważyć pochodziło niewątpliwie stąd, iż domy były gęsto zamieszkałe przez robotników, a po ulicach kręciło się mnóstwo ludzi a zwłaszcza dzieci, krzykliwych, lecz nie natarczywych.
Tak idąc powoli i rozmawiając doszli wreszcie do przepięknego parku.
— Jest to słynny ogród botaniczny w Singapoore. Słynny na cały świat i jak mówią, urządzony nawet lepiej aniżeli sławny ogród botaniczny na Jawie, opowiadał pan Ciliński
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.