Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze jest gorący. A wiedząc dobrze jak złoto się w tym metalu rozpuszcza, od oka bez żadnego rysunku zdobią je w ten sposób w najrozmaitsze desenie. To jest kochaneczko Wschód, ziemia wielu dziwnych tajemnic, wielu zbytków i niezmierzonych bogactw i niesłychanych sztuk.
Bardzo był zmęczony Tadzio kiedy po obiedzie, dość późnym wieczorem kładł się spać w pokoju swego opiekuna. Wszystko wirowało mu w głowie. Widział swój Sanok i morze fosforyzujące, usiane jak gdyby cudnemi kamieniami z owego jubilerskiego składu. I widział rikszów, uganiających dookoła Sanoka i widział sampany malajskie i małych chłopców, którzy nurzali się i pluskali w głębinach morskich jak ryby.
— Cokolwiek bądź by było, ja z tym panem Cilińskim pojadę — mówił sobie usypiając. — Ten sztucer 11-strzałowy trzeba będzie koniecznie wypróbować.
Zaś pan Ciliński nie kładł się, ale usiadłszy przy stole czytał. Zaś ktoby go był uważnie obserwował spostrzegłby, iż poczciwy uczony zupełnie nie patrzył na kartki książki, ale pilnie zerkał na ścianę, gdzie zbierało się coraz więcej najrozmaitszego robactwa. A kiedy już posiedzenie było kompletne, wtedy pan Ciliński nieznacznym, prawie kocim ruchem sięgał po siatkę i jednym zamachem zgarnął do niej ze ściany prawie połowę zgromadzenia.
A potem usiadł za stołem, wziął lupę i zaczął badać zdobyte tym sposobem ciekawe i nieznane okazy.