osłonione palmami i drzewami owocowemi, których piękna zieleń mile bawi oko znużone widokiem kraju palonego gorącem słońcem. Stary fort, wielki gmach rządowy i ruiny katedry świadczyły o dawnem bogactwie i doniosłości handlowej tego miasta, które kiedyś było centrum całego handlu wschodniego.
— Dziś Malakka już podupadła — tłumaczył pan Ciliński Tadziowi. Zniszczyła ją konkurencja Singapoore. Dawniej było to miasto niezmiernie bogate, rynek Indji, Chin, Molukków, wszystkich wysp dokoła, nawet tak dalekiej jak Banda, Jawa, Sumatra, Kormandel, dalej Siam, Pegu i Bengalo.
Ze wszystkich tych krajów i wysp przybywały tu liczne statki wiozące najrozmaitsze towary. Mieszkały tu tysiące ludzi, mimo, że klimat jest bardzo niezdrowy. Ryzykowano zdrowie za bogactwa. Dziś oczywiście ani śladu już niema tej dawnej wspaniałości. Ale ludność tego miasta jest ciekawa. Masz tu wszędobylskiego Chińczyka, w szerokich, białych szarawarach, białym kaftanie jedwabnym i z długim czarnym warkoczem, masz zawsze uprzejmie uśmiechniętych, spokojnych i dobrze wychowanych Malajczyków, masz też mieszańców Malajczyków z Portugalczykami, rasę zdegenerowaną, napół niby europejską, ale w rzeczywistości niczem się od krajowców nie różniącą, masz wreszcie Anglików, Holendrów. Dziwnie nierozumnie biali się ubierają. Przyjrzyj się im i zapamiętaj to sobie. Jak można w takim klimacie chodzić w ciężkiem ubraniu europejskiem w kołnierzu i krawatce, która przecie dusi. To już znacznie lepiej ubierają się Portugalczycy, a najmądrzej, mojem zdaniem ubrani są Chińczycy.
Nareszcie nadszedł dzień, w którym wszystko było gotowe. A w parę dni później Tadzio wraz ze swym przewodnikiem i kliku ludźmi najętymi do różnych posług znalazł się w głębi nieznanego sobie kraju. Pan Ciliński nie podróżował po-