Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzikich zwierząt już tutaj niema, widzisz one nigdy nie trzymają się miejsc, w których pracują ludzie, szukają raczej, mateczników. Buty masz wysokie, więc nawet wąż nic ci nie zrobi. Zaś ludzie? Ludzi bać się nie potrzeba dlatego, bo różnią się od nas tylko barwą skóry. Bronzowi czy żółci są oni tacy sami jak i my. A możesz być pewnym, że mieszkańcy tych stron pod wielu względami są właśnie nawet lepsi i gościnniejsi, niż mieszkańcy najbardziej kulturalnych stron Europy.
Istotnie okazało się, że pan Ciliński miał słuszność. Zdarzało się Tadziowi czasem spotkać w lesie Malajczyka, lub robotników chińskich, nie spotkała go jednak z ich strony żadna przykrość, przeciwnie ilekroć pytał o drogę nietylko, że mu ją wskazywano, ale nawet nie żałowano czasu, aby go na nią wyprowadzić. Oswoiwszy się z lasem Tadzio, już spokojnie i zainteresowany swym nowym zawodem całe dnie spędzał na polowaniu, wsłuchując się w odgłosy puszczy, to znów drzemiąc w ciszy południa. Ptaków było istotnie mnóstwo i miło było wejść rano w gąszcz i słyszeć ich dziwne a dysharmonijne głosy. Nie śpiewały one bynajmniej tak, jak nasze ptaki leśne, ale krzyczały, wrzeszczały lub piszczały tak dziwnymi tonami, że Tadzio z początku nie wierzył, aby to mogły być ptaki. Zato upierzenie ich było nadzwyczaj piękne. I mieniło się jaskrawemi barwami. Na piórach ich świecił czysty błękitny kobalt, obramowany złocistą pomarańczową obwódką, to znowu widziało się pióra szmaragdowo-zielone, cudownie ubarwione skrzydła i szkarłatne lub karmazynowe piersi, przedziwne i różnobarwne czuby. Tadzio, który strzelał istotnie dobrze, przynosił wieczorem dziesiątki tych różnych ptaków panu Cilińskiemu, który go nieraz z radości serdecznie ściskał, dziękując mu za nieznane, rzadkie okazy, jak gdyby Tadzio istotnie wiedział do czego strzela. Chłopcu wystarczyło, że łup miał obfity, czy okazy przy-