Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet, iż pijawka ssie mu krew. Nasyciwszy się krwią pijawka odpada. Ustrzec się tych napastników absolutnie niepodobna. I Tadzio sam ujrzał na karku swego opiekuna pijawkę prawie zupełnie napełnioną krwią.
— Panie profesorze, panie profesorze! — zawołał przerażony — pijawka panu na karku siedzi!
Profesor ostrożnie sięgnął ręką na kark i znalazłszy pijawkę powoli odczepił ją od ranki, poczem położywszy sobie ją na dłoni przyglądał się jej ciekawie.
— Fuj, jakież to obrzydliwe! — krzyknął z obrzydzeniem Tadzio.
— Obrzydliwe? — Zdziwił się profesor. — Wcale nie widzę w tem nic obrzydliwego. Patrz, to czarne stworzonko wcale ładnie wygląda z temi szerokiemi żółtemi pręgami. A to, że ssie krew... cóż zrobić skoro Pan Bóg ją tak stworzył. Inaczej nie byłaby pijawką. To mówiąc pan Ciliński dotknął ręką małej ranki.
— Chwała Bogu, że mi arterji nie przegryzła — rzekł łagodnie.
Wcześnie po południu wyprawa stanęła u stóp góry i rozłożyła się obozem nad czystym strumieniem, którego skaliste brzegi gęsto były zarosłe suchemi ostami. Noc minęła spokojnie, poczem mały orszak znowu ruszył wczesnym rankiem. Minąwszy niewielki lecz gęsto zarosły park dżungli i błotniste gąszcza, przez które trzeba było sobie wyrąbywać ścieżkę, po kilkudniowym ciężkim marszu wyprawa stanęła u pola kamiennego.
— „Padang-batu“ — rzekł stary Malajczyk do pana Cilińskiego, wyciągnąwszy rękę w kierunku pola.
— A! Padang-batu — ucieszył się pan Ciliński, wiele o tem słyszałem, ale jeszcze nigdy nie widziałem.
Było to istotnie skośnie, ku górze idące kilkumilowe pole jakby z jednego głazu skalnego, teraz oślepiające blaskiem odbitych promieni słonecznych i zdaleka zionące