Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajno Tadziu — rzekł pewnego wieczoru profesor. Słyszysz ty ten dziwny krzyk, który się bezustanku w lesie rozlega?
— Rozumie się, że słyszę. I niejednokrotnie chciałem wiedzieć, co to tak wrzeszczy, ale nigdy tego stworzenia nie mogłem znaleźć — odpowiedział młody myśliwiec.
— A wiesz ty co to jest? — spytał znowu profesor.
— Jakże mogę wiedzieć, kiedy nigdy nie widziałem — odpowiedział z właściwą sobie ciętością Tadzio.
— To jest, mój bracie, słodki bażant, który się nazywa argus. Argus — rozumiesz, to jest ten, wiesz, ptak, co to w ogonie miał tysiąc oczu. I dlatego nikt nigdy znienacka podejść go nie mógł.
— E, bo pan profesor myśli, że ja to jeszcze zupełnie głupi. Prawda, że niebardzo mi się chciało, ale wkońcu w naszych szkołach, to choćby człowiek nie chciał, musi się czegoś nauczyć.
— No widzisz — rzekł pan Ciliński głaszcząc chłopca po jasnej głowie. Nie są te szkoły znów tak złe, jakby się zdawało! Otóż bardzo bym pragnął mieć bodaj parę okazów tego gatunku bażantów. Ten ptak jest ogromnie płochliwy i ostrożny i spotkać go można tylko w najgęstszej dżungli, gdzie porusza się tak szybko, iż trudno go zauważyć. Przytem barwa jego upierzenia najzupełniej odpowiada barwie liści leżących na ziemi. I istotnie bardzo dobre oczy trzeba mieć, aby go zobaczyć. Dałbym ci osobne wynagrodzenie zato, gdybyś mi choć takiego ptaka upolował.
Zaciął się Tadzio i od tego czasu całymi dniami chodził po lesie szukając argusa, jednakże mimo, iż nieustannie słyszał jego krzyk, nigdy go nie widział. Wszelkie usiłowania pozostały bezowocne.