Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.


NA BORNEO. — ORANGUTANGI.

— A jednak ludzkość zwarjowała! — mówił pan profesor Ciliński, kiedy przeczytał gazety. — Więc znowu wielka rzeź, więc znowu wielka wojna! I co za wojna! Miljony ludzi idą do boju, nie wiedząc nawet dlaczego i o co. Aparat mobilizacyjny nie oszczędził nikogo, wszystkich chwycił w swe kły. Poleje się znowu strumieniami krew ludzka...
— To znów panie profesorze! nie tak bardzo prawda! — sprzeciwiał się Tadzio. Te tam strumienie krwi, nawet rzeki czy morza, to i owszem przyznaję, że się poleją, ale żeby to znowu było bez przyczyny, bez powodu i bez celu, to mi się nie zdaje. Nie znam ja się na tych rzeczach, ale tyle oszustwa jest w świecie, że najwyższy chyba czas, aby jakaś wielka wojna doprowadziła to wszystko do porządku. Szczerze panu profesorowi powiem, że bardzo żałuję, że tam nie jestem. Przecie może to być wielka radość, rozbić wrogów Polski!
— A ty sobie naturalnie wyobrażasz, że sam jeden dałbyś wszystkim radę? — Zresztą — mniejsza z tem! Przypuśćmy nawet, że jesteś Aleksandrem Macedońskim, że podbiłbyś cały świat! A ja ci mówię, że pracą pozytywną, pracą naukową, zasługami dla ludzkości, dla wiedzy, człowiek znacznie łatwiej i silniej, znacznie pozytywniej utrwala swój naród i stwierdza jego pożyteczność dla ludzkości. Dlatego, jeśli im się już tak podoba, to niech się biją i niech się mordują. A tymczasem my, — róbmy swoje. I właśnie dlatego, że tam teraz w tej starej historycznej i wiecznie wojującej Europie zacznie się okres zniszczenia, my, którzy od tego wszystkiego stoimy zdala