Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

powinniśmy jak najwięcej pracować i jak najwięcej tworzyć. To co my zdobędziemy, choć w nieznacznej części, przecie bardzo się przyda po wojnie, jak to przysłowiowe „ziarnko do ziarnka“.
Było to na Borneo, w małej wiosczynie, leżącej tuż przy nowo założonych kopalniach węgla. Wioska leżała nad małą, lecz bardzo krętą rzeczką ocienioną wysokim lasem, który się czasami nad nią zasklepiał. Cała okolica między tą rzeczką a morzem była zupełnie gładką a bagnistą równiną, gęsto zarośniętą, wśród której wznosiło się parę odosobnionych wzgórz. U stóp tych wzgórz znajdowały się kopalnie. Od małej przystani morskiej wiodły ku kopalniom ścieżki Dyaków, zrobione z ciętych pni, ułożonych jeden na drugi. Bosi krajowcy, nawet obładowani większemi ciężarami, z łatwością chodzili temi ścieżkami. Ale obute stopy Europejczyków ślizgały się po okrągłych pniakach. Zwłaszcza profesor Ciliński rozglądający się zawsze ciekawie po okolicy i poszukujący bezustannie motyli czy chrząszczów, niejednokrotnie zamiast iść po pniach wpadał w błoto po kolana.
Zresztą w okolicy było mnóstwo karczowisk i linij leśnych, które od kilku już miesięcy wycinało 20—50 drwali, Chińczyków i Dyaków. Prócz tego w różnych punktach dżungli budowano tartaki, rżnięto na deski i belki wielkie, grube pnie drzew. W promieniu setek mil dokoła, przez równiny i góry, skały i bagniska ciągnął się wspaniały gęsty las. W wyciętych przez kulisów linjach leśnych i na słonecznych polankach wszystko iskrzyło się od motyli i chrząszczy.
— Mało tu wprawdzie ptaków i motyli, ale zato bardzo piękne orchidee, chwalił sobie pan profesor Ciliński.
— To panu profesorowi tych motyli jeszcze mało! — zdziwił się Tadzio. Lata tu tego paskudztwa tyle, że człowiek czasem myśli, że to są chyba kwiaty latające!