nim się ukryło. Na odgłos strzału przypadkiem przybiegli pracujący gdzieś w okolicy Chińczycy. Tadzio próbował ich namówić, aby wleźli na drzewo i skontrolowali czy orangutang jest zabity, czy nie. Gdyby był zabity, prosił, aby mu go zrzucono na dół. Chińczycy jednak prawdopodobnie bojąc się walki z silną małpą, w dodatku z pewnością rozwścieczoną, na drzewo wspiąć się nie chcieli. Na szczęście przyszło za nimi dwóch młodych Dyaków. Tadzio, który ledwie zaczynał mówić po malajsku a języka Dyaków nie znał, na migi wytłumaczył im czego żąda. Dwaj brązowi chłopcy stanęli pod drzewem i zadarłszy głowy zaczęli się przyglądać pniowi. Pień był gruby, zupełnie prosty, kora gładka, a najwyższa gałąź znajdowała się na wysokości 50—60 stóp. Mimo to Dyacy oświadczyli, że na drzewo to wspiąć się mogą i porozumiawszy się ze sobą przystąpili do pracy. Przedewszystkiem podeszli do rosnącej niedaleko grupy bambusów i ścięli jeden z największych pni. Pień ten pocięli na drobne kawałki, długości mniej więcej stopy, które porąbali na kołki, ostro zakończone na jednym końcu. Sporządziwszy z kawałka jakiegoś drzewa coś w rodzaju młota, wbili w drzewo jeden z kołków, poczem zawiesiwszy się na nim, próbowali czy dość silnie i głęboko jest wbity. Kiedy pokazało się, że kołek pod ich ciężarem się nie ugina, sporządzili odpowiednią ilość kołków tego samego rodzaju, potem jeden z nich wyciął znowu długą żerdź bambusową i z lianów wiszących niedaleko sporządził coś w rodzaju liny. Teraz wbili Dyakowie kołek na wysokości trzech stóp nad ziemią, przystawili do niego żerdź i przywiązali ją. Był to pierwszy szczebel drabiny. Na szczeblu tym stanął jeden z Dyaków i znowu w wysokości mniej więcej trzech stóp wbił w drzewo kołek, który również do żerdzi przywiązał. Tak zwolna a bez żadnego dla siebie niebezpieczeństwa budując równocześnie drabinę szedł wciąż w górę. Kiedy doszedł do końca żerdzi
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.