Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

i ówdzie małe, pokryte liśćmi palmowemi chaty przerywały niemalownicze linje błotnistych wybrzeży, porosłych wysoką trawą lub też obramowanych wierzchołkami lasów, ciągnących się za uprawnemi polami. W krótkim czasie jednak łódź minęła granice wszelkiej kultury i wjechała między przecudne lasy dziewicze, wstępujące aż ku brzegom rzeki, z olbrzymiemi palmami i linami, szlachetnemi wysokiemi drzewami, zaroślami i paprociami. Brzegi rzeki były wciąż jeszcze zalane wodą, tak że trudno było znaleźć miejsce, na którem możnaby zanocować. Podróżni nasi spali, gdzie mogli a niejednokrotnie przepędzali noc w łodzi.
Wreszcie po dłuższej podróży wyprawa dotarła do miejscowości Tabokan, pierwszej wsi Dyaków zamieszkujących wzgórza. Kiedy podróżni wylądowali, zastali na otwartej przestrzeni między wsią a rzeką około 20 chłopców, zabawiających się jakąś grą towarzyską. Ich ozdoby z różnokolorowych guzików i drutu mosiężnego, ich pstre chusty i suknie iskrzyły się w powietrzu tak, że biegający po polu chłopcy podobni byli do różnobarwnych motyli. Zawsze uśmiechnięty i uprzejmy przewodnik Malajczyk Bujon przywołał chłopców do siebie i zażądał od nich, aby zanieśli bagaże podróżnych do domu gminnego. Jest to budynek znajdujący się w każdej wsi, a służący jako mieszkanie dla cudzoziemców, miejsce handlu, sypialnia dla nieżonatych chłopców i sala posiedzeń. Zwykle zbudowany jest na wysokich palach, ma w środku duże ognisko, a w dachu dokoła dużo okienek. W budynku takim przewiewnym i czystym mieszka się stale wygodnie, choć jest się wciąż na oczach ludzi. Ale pan Ciliński nie był bynajmniej samotnikiem lecz przeciwnie szukał właśnie znajomości i choćby przez tłumacza chętnie wdawał się w rozmowy. Pokrzepiwszy się czemś nieczemś przeszedł się po wsi, a potem wraz z Tadziem wrócił do domu gminnego, gdzie już poszukiwały go tłumy młodych mężczyzn