Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

i chłopców, którzy chcieli się przyjrzeć białemu człowiekowi. Byli to wszystko bardzo mili, młodzi ludzie i pan Ciliński wprost rozpływał się nad prostotą i elegancją ich stroju. Ubrani byli wszyscy w długie „chawat“ t. j. suknię składającą się z dwóch fartuchów zwisających z przodu i z tyłu. Suknia ta jest przeważnie błękitna, obramowana u dołu szerokiemi pasami czerwonej, błękitnej i białej barwy. Niektórzy mieli na głowie jakby ręczniki zawiązane nakształt turbana, albo czerwone z cienkiemi złotemi paskami, albo też trójbarwne jak obramowanie chawatów. Szerokie, wycięte nakształt półksiężyców mosiężne kolczyki, ciężkie naszyjniki z białych lub czarnych guzików, dziesiątki naramienników i nagolenników mosiężnych, dzwoniących za każdym ruchem, albo też branzolety z białych muszli, pięknie odbijały od ciemnej skóry i od czarnych włosów. Każdy Dyak miał u pasa puszkę, w której mieściło się wszystko, co było potrzebne do żucia betelu, a oprócz tego długi, cienki nóż w bambusowej pochwie.
Pan Ciliński do późnego wieczora zabawiał się wesoło z tymi młodymi dzikusami, pilnie i uważnie studjując i podziwiając ich gry. Kiedy nareszcie nastała pora spoczynku, bez najmniejszego lęku położył się spać w dużej sali domu gminnego, nie zważając na to, że nad jego dachem sterczało około 12 poczerniałych od słońca, nabitych na żerdzie uciętych, schnących czaszek ludzkich.
Na drugi dzień wieczorem zjawił się w gmachu gminnym Orang-Kaya czyli bogaty człowiek, co w języku malajskim oznacza zwykle wójta wsi. Przyszedł on z małym sztabem starszych mieszkańców wsi i rozpoczął poważną a uroczystą rozmowę, której tematem było dostarczenie wioślarzy do dalszej podróży. Rozmowa nie dała zbyt dodatnich rezultatów, czuło się, że Orang-Kaya coś kręci, ale pan Ciliński bynajmniej się tem nie denerwował, przeciwnie po rozmowie z wójtem zaprosił do domu gminnego mło-