dych chłopców, prosząc ich, aby się przy nim bawili lub tańczyli według przyjętych we wsi zwyczajów. Chłopcy po krótkiem wahaniu uczynili zadość jego prośbie. Przedewszystkiem zaczęli od zapasów. Mianowicie dwóch chłopców siadało naprzeciwko siebie i oparłszy stopę o stopę chwytało obu rękami gruby kij. Każdy z nich starał się przechylić jak najbardziej wstecz, aby w ten sposób podnieść swego przeciwnika z ziemi czy to siłą, czy też nagłym ruchem. Jeden z przyglądających się zapasom z starszych mężczyzn, chwycił również za kij, chcąc wypróbować sił dwóch czy trzech chłopców naraz. Różne były zabawy, a widziało się z tego wszystkiego, że ci rzekomo dzicy Dyakowie nieledwie namiętnie oddają się sportom, niejednokrotnie nawet nieznanym w Europie, a przyczyniającym się w znacznym stopniu do wyrobienia siły i zręczności. Pan Ciliński przyglądał się im z zachwytem, a nawet namówił Tadzia, aby w tych zabawach popróbował swych sił. Chłopak był niewątpliwie silny, jednakże brakowało mu tej zręczności i żywości ruchów, jaką odznaczali się nadzwyczajnie wytrenowani młodzi Dyakowie. Jednakże, aczkolwiek ten i ów ciężką miał z nim robotę, a niektórzy zostali pokonani, żaden z nich nie miał do niego żalu, lecz przeciwnie poklepywali go po ramionach, jakby wyrażając podziw dla jego siły i zręczności.
Po dłuższych pertraktacjach udało się wreszcie wydostać od Orang Kayi odpowiednią łódź, długą na trzydzieści stóp, a ledwo na 28 cali głęboką. Charakter rzeki zmienił się nagle. Dotychczas rzeka była wprawdzie rwąca, ale głęboka, o gładkiej powierzchni i płynąca między płaskiemi brzegami. Teraz wybrzeża jej były pokryte bardzo pięknie zabarwionym żwirem, zaś łożysko kamieniste, a nawet skaliste przypominało strumień, pełen progów i wirów. Wiosłować nie można było, ale Dyakowie zapomocą żerdzi bambusowych kierowali łodzią z wielką zręcznością, nie tracąc równowagi
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.