Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

na pomoc swoich dwóch wioślarzy, którzy wkrótce wybawili pana Cilińskiego z niewątpliwego kłopotu. Okolica była nadzwyczajnie malownicza. Ponieważ po obu stronach brzegi były płaskie, zajęte pod uprawę ryżu, skutkiem tego widać było dobrze głąb kraju. Tu i ówdzie wśród drzew zwisających nad brzegami rzeki pobudowano małe stodoły, a nierzadko widziało się też bambusowe mosty, zawieszone na konarach i przerzucone przez rwący nurt rzeki. Dalej znowu wznosiły się białe góry wapienne o fantastycznych kształtach i lśniących szczytach udekorowanych festonami przepysznej zielonej roślinności. Brzegi rzeki po obu stronach gęsto były zarosłe drzewami owocowemi, które stanowią większą część pożywienia Dyaków. Rosły tu obficie mangusty, lansad, rambutan i blimbing, niemniej obfity był też durian.
Domy Dyaków budowane były wszystkie na wysokich palach, nieraz długie na 200 lub 300 stóp a na 40 do 50 stóp szerokie. Podróżni zachodzili do nich często i nie mogli się nadziwić ich prymitywności, ale i czystości zarazem. Podłoga była zwykle z płyt ścinanych z szerokich pni bambusowych, tak że każda taka płyta była prawie płaska i szeroka na trzy cale. O ile płyty te były dobrze zrobione, świetnie się po nich chodziło boso, ponieważ okrągława powierzchnia ich była bardzo gładka i mile działała na podeszwę, a równocześnie dawała silną podstawę. Co więcej na podłodze tej niezmiernie elastycznej a do pewnego stopnia zaokrąglonej świetnie spało się na matach, znacznie lepiej niż na twardej i gładkiej podłodze.
— Widzisz Tadziu, co znaczy bambus dla ludzi mieszkających w tych krajach. O ile łatwiej ściąć go, aniżeli palmę lub inne drzewo, które w dodatku trzeba jeszcze potem wygładzać, czego ludzie nie mający dobrych narzędzi nigdy dostatecznie zrobić nie mogą — tłumaczył pan profesor swemu młodemu towarzyszowi. Oni pracują tylko