cały łańcuch górski, porosły gęstym lasem. Wieczorem, kiedy profesor zapalał lampę zlatywało się ku światłu mnóstwo ciem i nocnych owadów. Czasami przylatywało ledwie parę owadów, czasem znów wirowały w powietrzu całe chmury i obłoki tych właśnie stworzeń. Wtenczas profesor był zupełnie szczęśliwy.
— Nie śpię wprawdzie nieraz całą noc — mówił do Tadzia — ale to się mój bracie doskonale opłaca. Czasami uda mi się dobrej nocy złapać 100—250 ciem i owadów, reprezentujących w dwóch trzecich zupełnie nowe i nieznane mi gatunki.
Niektóre okazy łapał profesor na ścianie lub na stole. Za innemi biegał po werandzie, a nawet wdrapywał się na dach, skutkiem czego i Tadzio spać nie mogąc z powodu hałasu, przyłączał się do polowania.
Jak długo to wszystko trwało nie wiedzieli. Profesor notował wprawdzie daty w swym dzienniku, ale zdawało się, że zupełnie nie liczy się z czasem. Tadzio zaś tak był zajęty nowemi i nieznanemi sobie rzeczami, łapaniem motyli, owadów i polowaniem, że zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak długo żyje już w tych egzotycznych krajach.
Zato zapoznał się bardzo dobrze z Dyakami i ze zdziwieniem zauważył, że ludzie ci uważani powszechnie za dzikusów, pod wielu względami stali jeśli nie wyżej, to przynajmniej na równi z ludami cywilizowanemi.
— Co się tyczy charakteru, moralności i zdolności umysłowych — tłumaczył profesor — to Dyakowie stoją znacznie wyżej od Malajczyków. Ponieważ to są ludzie prości i uczciwi, skutkiem tego padają nieustannie ofiarą kupców malajskich i chińskich, którzy ich łupią bez miłosierdzia. Są znacznie żywsi od Malajczyków, bardziej rozmowni, nie tak skryci i nie tak podejrzliwi, jak Malajczycy. Skutkiem tego w ich towarzystwie miło się czas spędza.
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.