Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.


BALI I LOMBOCK.

Dom był bardzo mały, ale zato na wysokich palach z werandą, z której rozciągał się przecudny widok na okolicę. Jednakże ciasno w nim było. Jeden jedyny, malutki pokoik, jaki panu Cilińskiemu odstąpiono musiał służyć jako jadalnia, sypialnia i pracownia, jako skład na upolowane zwierzęta, ptaki, owady, motyle, a zarazem jako sala sekcji. Nie było w nim ani stołu, ani krzeseł, ani półek, ani wogóle żadnych sprzętów. Ściany roiły się od mrówek, a psy, koty i kury wchodziły do pokoju, kiedy im się podobało. Równocześnie był to także salon pana Cilińskiego, czyli raczej sala przyjęć, zawsze pełna gości, ciekawych i chętne przyglądających się robocie. Głównym sprzętem była wielka skrzynia, która służyła jako stół, jako krzesło, na którem trzeba było zdejmować skórę z ptaków, jako półka do suszenia tych skór, a zarazem jako stół sekcyjny. Aby zabezpieczyć się jakoś od mrówek, profesor z wielką trudnością pożyczył starą ławkę, której cztery nogi wstawił w wielkie, napełnione wodą skorupy orzechów kokosowych. Rozumie się, że w takich warunkach, jeśli nowa jakaś zdobycz przybyła, trzeba było przedewszystkiem myśleć o tem, co już można ze skrzyni na bok odłożyć. Ponieważ skóry schną przez dłuższy czas, a podczas tego wydzielają z siebie bardzo nieprzyjemną woń, nie było nic dziwnego, iż mrówki, muchy, psy, koty, szczury i inne stworzenia specjalnie łakome na padlinę bezustanku pokój atakowały.
— Dopiero teraz zrozumiesz mój bracie — tłumaczył pan Ciliński swemu młodemu towarzyszowi — na jakie