Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

cierpienia i trudności naraża się uczony, nie mający dostatecznych środków i zmuszony do oszczędności. Byłoby bardzo pożyteczną rzeczą zakonserwować szkielety różnych ptaków, zwierząt, płazów lub ryb w spirytusie. Dalej cenne byłyby też skóry większych zwierząt, należałoby też przywieźć może zasługujące na uwagę owoce, wkońcu najciekawsze wyroby rzemieślników i przedmioty handlu. Jest to jednak niemożliwe, z tego powodu, że musiałbym chyba prowadzić za sobą całe karawany.
— E, bo pan profesor toby zaraz chciał wszystkie wyspy Malajskie zawieźć do krakowskiego muzeum!
— Wyspy, jak wyspy, ale sam zrozumiesz, że nasi ludzie nieco więcej w krajach widują. Wszystko warto wiedzieć! Cóż zrobić, trzeba się ograniczyć i poprzestać tylko na najniezbędniejszych zbiorach.
Do wypychania skór używany był najęty do tego specjalnie Portugalczyk Manuel. Był to młody człowiek, który urodził się w tych stronach i znakomicie mówił kilku malajskimi dialektami. Żyjąc wciąż z krajowcami, choć sam chrześcijanin, przywykł do wyrażenia się ich zdaniami i mówił zupełnie jak Mahometanin. Pracował zwykle otoczony całym tłumem Malajczyków i Sassaków, jak nazywają się mieszkańcy Lombocków. Obecność tylu widzów nie przeszkadzała im, przeciwnie, Manuel podczas pracy rozmawiał chętnie i przeważnie wykładał Malajczykom różne prawdy, niby jakiś nauczyciel.
— Allah był dziś na nas wielce łaskaw — mówił i dał nam kilka bardzo pięknych ptaków. Bez jego woli niczego wskórać nie można.
Na to odpowiadał któryś z Malajczyków: — To się rozumie samo przez się, ptaki są zupełnie jak ludzie. Mają wyznaczony sobie dzień śmierci. Kiedy ten dzień nadejdzie, nic ich nie może uratować, lecz jeśli nie, nikt ich nie zabije.