uprzejmi Sassakowie i Malaje znosili co mieli i miło było po całym dniu wytężonej pracy usiąść na werandzie i przysłuchiwać się wieczorną chwilą zgiełkowi, jaki z niedalekiej dżungli robiły ptaki, układające się do snu. Szczególnie ciekawy był krzyk jednego z nich, który dziwnie głośnym głosem wołał, wciąż „kwejcz-kwejcz“, powtarzając to słowo w różnych i wcale melodyjnych tonacjach.
Mnóstwo było w tych stronach wielkich, zielonych gołębi. Te piękne ptaki większe niż największe gołębie europejskie, roiły się poprostu wśród palm, na których wisiały wielkie pęki owoców. Okrągłe orzechy, pokryte suchą zieloną skorupą, zawierającą odrobinę białego miąższu, a wielkie mniej więcej na cal. Patrząc na gołębie nie wierzyło się poprostu, że te ptaki potrafią zjeść takie masy orzechów i że mogą je odpowiednio rozgryźć. Jednakże całe masy skorup i nadtłuczonych dziobami owoców leżało pod pniami drzew, u których wierzchołków trzepotały się całe, zielone chmury ptaków, podobnych zdala do liści latających.
Dżungla po której z obowiązku musiał się włóczyć Tadzio, strzelając dla swego profesora ptaki, odznaczała się niesłychaną obfitością cierni. Wszystko tu było najeżone cierniami. Zioła, osty, ljany, nawet bambusy. Każda roślina rosła ostremi zygzakami i zrastała się z drugiemi roślinami w gąszcz nieprzebrany, a za każdy gwałt mszcząc się niezliczonemi ukłuciami, bardzo nawet bolesnemi, lub też podarciem ubrania. Właśnie w tym gąszczu żył pewien ciekawy ptak, którego pan Ciliński nazywał „Pitta“ i którego parę okazów koniecznie chciał zdobyć.
— Nazywa się mój bracie ten ptak Pitta Concinna, objaśniał profesor Tadziowi.
— Akurat on się panu będzie tak nazywał! — zżymał się Tadzio, który nienawidził łaciny — jakby się pan go mógł spytać, to onby panu z pewnością powiedział, że się nazywa zupełnie inaczej. Pitta Concinna! juści! Nie
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.