Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

zeschłych liści, po których ptaki biegały. Wkońcu wymyślił swoją taktykę i nie puszczał się już za temi ptakami w gąszcz dżungli, ale chodził cichutko ciasnemi ścieżkami leśnemi, nadsłuchując i naśladując czasem krzyk ptaków. Wreszcie jednego dnia udało mu się w ten sposób jednego ptaka zwabić w odpowiednie miejsce.
Strzelił do niego i trafił go, jednak ptak ostatnim wysiłkiem skoczył w głąb dżungli.
Miało się właśnie ku zachodowi. Jak ciemno-brunatna, złota jakaś masa świeciły gęste warstwy dawno już opadłych i rozpadających się liści. Na nich widoczny poprzez gałęzie gęstych zarośli, niby klejnot drogocenny, cudnemi barwami lśnił zabity ptak. Jednakże dostać się do niego nie można było w żaden sposób. Tadzio roznamiętniony i podniecony kilkakrotnie starał się przedrzeć przez gąszcze. Ciernie drapały mu twarz, raniły ręce, tak że cały prawie krwią ociekał. Podrażniony do ostateczności tym wściekłym oporem „głupich krzaków“ rzucił się na nie, nie dbając już o nic. I w tej chwili jak gdyby go sto kleszczy złapało. Krzak ugiął się pod nim, ale równocześnie w kilku miejscach zaczęło na nim trzeszczeć ubranie. Wreszcie padł, prawie nieprzytomny i przez chwilę nie ruszał się z miejsca, dysząc tylko ciężko i zgrzytając ze złości zębami. Powoli uspokoił się i wówczas przyszło mu na myśl, że najlepiej będzie poprostu wyciąć cały krzak nożem. Wstał tedy i zabrał się do karczowania gąszcza, poczem istotnie bez najmniejszych trudności łup swój podniósł i przytroczył do pasa.
Zalany krwią i cały w strzępach i łachmanach stanął przed swoim profesorem.
— Bój się Boga chłopcze, co ci się stało! — zawołał przerażony jego widokiem pan Ciliński.
— Co mi się stało? — mam dla pana wreszcie tę pańską przeklętą „Pittę“, ale dużo mnie kosztowała. Widzi