Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

owady i z siatką robił krótsze i dłuższe wycieczki w okolicę, wracał jednak z nich niezadowolony i bez humoru.
— Nie mamy tu co robić — skarżył się swemu młodemu towarzyszowi — wygodnie się nam tu żyje, ale nie potośmy tu przyjechali. Trzeba nam koniecznie wybrać się w dżungle, zaś o ile wiem, dżungla stąd daleko.
Uprzejmy Holender zauważył, że gościowi jego czegoś nie dostaje, a tedy pewnego wieczoru wprost go spytał w czem właściwie może mu jeszcze być pomocnym. Dowiedziawszy się, że na plantacji niema ani odpowiedniej ilości owadów, motyli i ptaków, ani też okazy nie są zbyt zajmujące, zaproponował panu Cilińskiemu, aby udał się wraz z nim do radży Goa, którego terytorja znajdują się niedaleko i który niewątpliwie pozwoli mu na nich polować i zbierać owady.
— Przywiozę panu list od gubernatora i razem pojedziemy do radży — mówił Holender — radża jest moim przyjacielem. Jest to człowiek spokojny, dość inteligentny i niemłody już. Zaznaczam, że nie jest bynajmniej interesowny.
Tak pewnego dnia udali się powozikiem pana Messmana we trzech do radży, którego zastali siedzącego na stołkach przed drzwiami i przyglądającego się budowie domu. Jego majestat był nagi do pasa, zaś na chudych, długich nogach miał zwykłe, krótkie majtki i rozchylający się sarong. Przyniesiono dwa krzesła dla Europejczyków, ale wszyscy wójtowie otaczający właśnie „króla“ i wszyscy krajowcy siedzieli na ziemi. Pan Messman wyjął list gubernatora, zapieczętowany w żółtej kopercie i podał go komuś z orszaku radży. Służący upadłszy radży do stóp, wręczył list swemu władcy, ten otworzył go i przeczytał a potem pokazał go panu Messmanowi, który nietylko doskonale mówił w języku makassarskim ale nawet doskonale w nim czytał. Radża niezwłocznie pozwolił panu