Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Cilińskiemu polować na swem terytorjum, gdzie i jak mu się chciało, prosząc tylko aby go uwiadomił jeśli zechce gdzie osiąść na dłuższy czas, aby w tym wypadku mógł mu pomóc. Następnie podano nieco wina, stare jakieś ciastka i ohydną kawę.
— Słusznie się u nas mówi, że szewc zwykle bez butów chodzi — narzekał pan Ciliński, który dobrą kawę namiętnie lubiał — nie zdarzyło mi się jeszcze, aby mi dano dobrą kawę w krajach, gdzie kawa rośnie.
Korzystając z pozwolenia radży pan Ciliński rozpoczął wraz z Tadziem szereg wędrówek po kraju. Tu i ówdzie istotnie widziano mnóstwo pięknych ptaków, cudownie upierzonych, a których pan Ciliński w swych zbiorach nie miał. Wogóle było ogromnie zabawną a i miłą zarazem rzeczą, towarzyszyć temu uczonemu w tych ekskursjach i przyglądać się z jakim zapałem i z jaką emocją zbliża się do jakichś krzaków, dziur wypełnionych wodą, czy skał.
— Nigdy nie zapomnę tych przerozkosznych godzin, spędzonych na włóczędze nad wyschłymi łożyskami rzek i strumieni! — zachwycał się uczony, ledwo czasem dysząc ze zmęczenia i ocierając chustką pot z czoła zalewający mu oczy. — Ty mój bracie masz wprawdzie temperament myśliwski, ale nie w tym stopniu co ja. Ty lubisz biegać za swą zdobyczą, dopaść jej, wytropić, zastrzelić. Ale nawet sprawy sobie nie zdajesz, czy to co zabiłeś ma jakąś wartość. Ja poluję z całą świadomością i zgóry wiem czy na danym terenie mogę co znaleźć, czy nie. Dlatego ty nie rozumiesz tej tremy, z jaką ja podchodzę do tych pełnych wody dziur, skał, lub obalonych przez burzę drzew, a ocienionych jeszcze wspaniałą zielenią. Powiadam ci, aż mi czasami tchu brak w piersiach, ręce mi się trzęsą, a nieraz mi się zdarzało, że kiedy znalazłem jakiś nadzwyczaj rzadki okaz, tańczyłem z radości, jak czerwonoskóry.