Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

jak nasz uczony zamieszkać by w nim nie mógł i nie chciał. Wtedy rzekł z miną niezmiernie stanowczą:
— Te domy nie są dla mnie. Ja teraz odchodzę. Jutro przyjadę tutaj ze swoją służbą i mam mieć dom zupełnie porządny, a znajdujący się jak najbliżej dżungli. Dom ten ma być jutro już opróżniony tak z mieszkańców jak i z ich sprzętów.
To rzekłszy odszedł.
Na drugi dzień nie miał czasu sam udać się do wsi, ponieważ nie zdążył jeszcze wszystkich rzeczy zapakować. Zatem z częścią tylko rzeczy wysłał do wsi dwóch młodych chłopców najętych do posług w Makassarze, z rozkazem aby natychmiast zajęli odpowiedni dom i doprowadzili go do jakiego takiego porządku. Chłopcy wrócili wieczorem i oświadczyli, że wprawdzie dom jakiego pan Ciliński sobie tyczył im pokazano, że jednakże mieszkańcy się jeszcze z niego nie wyprowadzili, sprzętów żadnych z niego nie wyniesiono a kiedy oni chcieli się w tym domu jakoś zagospodarować omal nie doszło do awantury.
Trzeba było samemu załatwić sprawę. I pan Ciliński wziął się do tego z właściwą sobie w tych wypadkach stanowczością. Nie przyjechał tu przecie na wakacje. Przyjechał w interesie wiedzy, której oddany był całą duszą i dla której zdolny był do wszystkich możliwych i niemożliwych ofiar. Takie przeszkody drażniły go tylko, ponieważ wiedział dobrze, że ludzie najzupełniej nie oceniają doniosłości jego pracy i trudu. A choć Malejczykom nie można się było dziwić, dotknięty w swej dumie profesor niełatwo ustępował. Jak tylko przybyli do wsi czem prędzej udał się do wyznaczonego sobie domu i tam zająwszy postawę bardzo stanowczą, natychmiast mieszkańców usunął, rzeczy kazał wynieść, sam zaś rozstawił swoje skrzynie, pudła, słoje, flaszki, rozwiesił strzelby i siatki na owady i motyle i w przeciągu godziny najkompletniej się urządził.