Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.


DOBRE SPOTKANIE.

Było to z końcem lipca 1914 roku w Singapoore, około dziewiątej godziny rano.
Mimo tak wczesnej pory, upał był straszny, a nad morzem wisiała gęsta, gorąca i promienista mgła. Powierzchnia morza była zupełnie cicha i gładka, jednakowoż zdawało się, że nawet malajskie sampany poruszają się na niej powoli i leniwo, jak gdyby brnąc w gęstej, nieruchomej wodzie.
Profesor dr. Augustyn Tymoteusz Ciliński, asystent uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie z wielką niecierpliwością, a nawet niepokojem przechadzał się po wyścielonych gładkim kamieniem białych bulwarach przystani singapoorskiej, z utęsknieniem patrząc na olbrzymi, pływający gmach, który zwolna zbliżał się do brzegu. Był to „Körber“, jeden z najwspanialszych statków Lloydu austrjackiego, przyjeżdżający wprost z Triestu. Pan Ciliński wpatrywał się w statek tak, jak gdyby na pokładzie jego wśród tłumu pasażerów mógł dojrzeć tego, kogo się spodziewał, mimo iż parowiec był jeszcze dość daleko. Z niecierpliwością chodził biedny uczony to tam, to sam, z przyzwyczajenia ze strefy umiarkowanej, zdejmując od czasu do czasu korkowy hełm tropikalny, z pod którego pot lał mu się strumieniami i zalewał wychudłą, żółtą twarz, nastroszone siwiejące brwi, uczernione wąsy i czarne okulary, któremi profesor chronił swe oczy od blasku podzwrotnikowego słońca. Za każdem takiem zdjęciem hełmu następował ceremonjał uroczystego obcierania czoła wielką i przedziwnie kraciastą chustką — zwyczaj, którym szanowny profesor imponował