Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

przez bawoły. Orka szła naprzód niesłychanie powoli i trwało to długo. Od czasu do czasu wieśniacy naprawiali wiecznie zapadające się domy, lub też robili maty, sieci, kosze i inne narzędzia domowe. Przeważnie jednak leniuchowali przez cały dzień.
Mimo, iż ludność nie była bynajmniej nieżyczliwa przybyszom, nie żyło się im tam bardzo przyjemnie. W całej wsi znajdowało się ledwie parę osób, które mówiły parę słów po malajsku. Zaś dialekt makassarski tak się różnił od malajskiego, że nawet profesor, który wschodniemi językami zajmował się dla celów naukowych niewiele rozumiał. Prócz tego we wsi prawdopodobnie nigdy jeszcze nie widziano Europejczyka. Kiedy Tadzio lub pan Ciliński przechodził przez wieś, tak między ludźmi jak i między bydłem powstawała panika. Gdziekolwiek się ruszyli, wszędzie psy szczekały, dzieci piszczały, kobiety uciekały, a mężczyźni stali z przerażonemi minami, jak gdyby mieli przed sobą dwóch ludożerców.
— Jak Boga kocham nawet konie juczne na gościńcach uciekają, kiedy mnie zobaczą i pędzą w dżungle! — skarżył się profesor. A co się tyczy tych obrzydliwych, haniebnych bestyj, tych bawołów, to ja nigdy się nie mogę pokazać w ich bliskości, nie dlatego, abym ich sam się bał, ale ze względu na publiczne bezpieczeństwo. To bydło wyciąga naprzód zdumione łby, a potem ni stąd ni zowąd rozbiega się jak opętane na wszystkie, strony i leci jakby je djabli ścigali, wszystko rozbijając i roznosząc po drodze. Ile razy spotkam gdzie taką hordę, to muszę sam uciekać do dżungli i tam siedzieć, póki bawoły nie przejdą, inaczej niezawodnie musiałoby dojść do katastrofy.
Do katastrofy wprawdzie nie doszło, ale istotnie doszło do tego, że kiedy pan Ciliński wracał ze swej ekskursji nad wieczorem, trzeba było wszystkie bawoły spędzać do