Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

szaleńca wyprzedzić. Biegnąc patrzył na grupę i zauważył, że pogoń prawdopodobnie zmęczona pozostaje coraz bardziej w tyle za wywijającym nożem Malajczykiem. Szaleniec uniesiony swem podnieceniem, z siłami pomnożonemi przez furję, gnał istotnie jak wiatr, ale Tadzio nie napróżno był jednym z najlepszych gońców w drużynach harcerskich. I wiedział, że swoim łydkom los swój i życie powierzyć może. Więc bez trwogi biegł dalej wierząc, iż szalonego przegoni. Kiedy dopadł drogi, Malajczyk ze swym kryszem był jakie 15 kroków za nim. Teraz trzeba było pędzić co siły, bo obłąkany tuj, tuj mógł dopaść z tyłu i wepchnąć nóż między łopatki. Wiedział Tadzio, że stawka jego jest śmiertelna i bardzo wysoka. Dlatego biegł jak na wyścigach, nawet się nie oglądając za siebie. Nie myślał o tem, że za nim może już coraz bliżej jest człowiek, który go chce zabić, który może w tej chwili wymierzy śmiertelny cios. Skupiwszy się cały w oczach patrząc przed siebie, uważał, aby gdzieś nie napotkać jakiejś niespodziewanej przeszkody, aby się nie potknąć o niezauważony kamień, bo wtedy niewątpliwie raz upadłszy jużby nie wstał. Dopóki jednak nie czuł w plecach ostrza noża, mówił sobie, że wszystko to jest tylko pięknym podniecającym zawodem i pędził przed siebie jak dla zabawy.
Wreszcie po jakimś czasie obejrzał się ukradkiem. Faktycznie zostawił za sobą szaleńca w dość nawet dalekiej odległości — najmniej o jakie sto kroków.
Mimo to jednak trzeba było biec dalej. Chłopak wiedział o tem, że odpoczywać nie wolno. Zacisnął zęby, pochylił się naprzód cofnął wstecz ramiona i gnał dalej całą siłą swoich młodych nóg.
Trwało to długo. Może niedługo na czas, ale długo na siły Tadzia, który naraz uczuł, że coraz trudniej mu już oddychać. Kiedy powietrze wciągane przez nozdrza nie wystarczało zaczął oddychać ustami. I usłyszał jak w piersiach