zasypywali je okrzykami i w domu pana Cilińskiego nieustannie słychać było „Oook, aaa, dżi... uuu!“ w różnych tonacjach. Nawet w nocy nie było spokoju, bo wówczas koncert dawały żaby. Wyschłe pole dokoła chaty, zmieniło się w bagnisko zaludnione przez żaby, które darły się i skrzeczały niemożliwie od brzasku do zmierzchu. Niektóre z nich miały parę tonów melodyjnych, które przypominały dźwięki wio! w orkiestrze.
Wieczorem po skończonej pracy, przejeżdżał czasami w odwiedziny pan Messman, na którego rozkaz służba folwarczna zaopatrywała profesora i jego towarzyszy w mleko, owoce, ser, jaja i inne środki żywnościowe. Prócz tego w okolicy było też dużo dzikich świń, na które Holendrzy chętnie i często polowali, dzięki czemu zawsze zaopatrzeni byli w świeżą dziczyznę, a także i doskonałe wędliny. Tych również Europejczykom nie żałowali. Makassarscy chłopcy, Mahometanie, wędlin nie jadali, ale ich zapatrywanie na przepisy wiary mahometańskiej było dość dziwne. Ponieważ koniak, wino pili chętnie, a nieraz nadużywali wina palmowego, które sprzedawano w szumnie t. zw. bazarach, t. zn. kramikach rozłożonych tu i ówdzie w cieniu palm.
Wieczorami pan Ciliński opowiadał chłopcu o swem życiu, o ofiarach i zaparciu się samego siebie i o tem, w jaki sposób udałoby się nareszcie zrobić taki olbrzymi wysiłek, jakim była jego podróż naukowa na dalekie, nikomu w Polsce nieznane wyspy malajskie. Tadzio jakby widział całe to życie, niesłychanie żmudne, trudne i ciężkie, a poświęcone celowi, w którego urzeczywistnienie sam profesor w młodych swych latach wierzyć nie mógł. Jakiś wiertacz, który był swego czasu zajęty na Jawie w kopalniach nafty zupełnie wykolejony pijaczyna, opowiadał mu jako małemu jeszcze dziecku o tych wyspach czarownych i pełnych tak wielu dziwnych a nieznanych rzeczy, ludzi, roślin, zwierząt i obyczajów. Opowiadał mu o tych wszystkich cudach dla-
Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.