koszule, on sam — zapasowy oficer artylerji — bał się, aby go nie zawołano na wojnę.
Łatwo zrozumieć, że już choćby tylko te osobiste kłopoty nie nastrajały mego towarzysza zbyt wesoło.
Przyznawaliśmy obaj, że tego rodzaju zmartwienia są niczem wobec ogromu nadciągającej burzy, niemniej — podłamywały one nas i robiły mniej odpornymi na wrażenia z zewnątrz.
A jakież to były wrażenia?
Przypominam sobie — jednego dnia szliśmy razem przez ulicę Halicką. Naraz musieliśmy się zatrzymać — szło wojsko. Z drugiej strony wieziono rannych. Za rannymi jechał pusty karawan. Nad naszemi głowami, wysoko, krążył aeroplan.
— Same przyjemności! — zauważył sarkatycznie mój towarzysz. Nad głową lata ci ten warjat na aeroplanie...
— To przecież austrjacki.
— Co z tego? A jak zleci razem ze swoim aparatem? Tu znów ten tłum ludzi z nabitą bronią, tu ranni, tu karawan — bardzo, miło żyć na tym świecie, bardzo!
Pachło to wszystko wojną i krwią i miłego wrażenia nie robiło. Już sama wojna dawała nam się dobrze we znaki, cóż dopiero mówić o innych rzeczach.
Mówiliśmy o sprawie polskiej. Chodziliśmy patrzeć na legję. Towarzysz mój, jako wojskowy, kręcił nosem. Nie podobało mu się to. Nie rozumiał charakteru legji, występującej pod komendą austrjackich oficerów.
Widok rannych budził w nim uczucie wstrętu. Dusza się w nim burzyła na myśl o tych społecznych jatkach. Zakrwawiony żołnierz o błędnych, nieprzytomnych oczach przyprawiał go o zmysły.
Jednakże chodziliśmy wszędzie, cynicznie i rozpaczliwie drwiąc z całego świata, z szału, jaki ludzi opętał, ze wszystkich świętych haseł, ze wszystkich uniesień. Mściliśmy się w ten sposób za gwałt, jaki nam zadawała rzeczywistość stokroć od nas silniejsza. Ze złośliwą radością trącaliśmy się łokciami na widok powołanych pod broń biedaków, którzy, korzystając z chłodu wieczoru, siadali w restauracjach do pożegnalnych kolacji zwykle — we troje, mąż idący na wojnę, żona i — „on“, przeklinaliśmy szwargot oficerów, jednem słowem broniliśmy się wszelkiemi sposobami, ale niełatwo nam to przychodziło.
Dziwnie niesmaczne były trunki w owych czasach. Wódka paliła i odtrącała jakimś odrażającym zapachem, piwo było ciepłe
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/100
Ta strona została przepisana.