jestem jeszcze stary, powinien — bym przecież coś zrobić a muszę powiedzieć — przepraszam bardzo, ja zostanę w loży!
— Na co ty się komu przydasz?
— Przepraszam bardzo! Umrzeć można.
— Można, można, to cię nie minie. Przyjdzie i twoja godzina — poco się śpieszyć?
— Łatwo ci mówić ze mną, wiesz, że ja za Niemcami kruszyć kopji nie będę. Ale idź, spróbuj z moimi synami podyskutować. Idź, zwalczaj pozytywizmem to czyste tchnienie idealizmu, ten młodociany zapał.
— Pamiętasz Latorgue’a:
L’lnfini, qui souffle du large,
Dit: — Pas de betises, voyons!
— Tłomacz to im Laforguiem, co ci powiedzą? Może się napijesz wódki?
— Wódka — piwo — wódka?...
— Ach, co! Ja teraz muszę pić. Nie mogę inaczej.
— Słuchaj, Staszek, Staszek, nie bądźże jak ten „smrek złamany nad potokiem!“ (Mój towarzysz pochodzi z Podhala). Zdobądź się na jakąś inteligientną interpretację swych kłopotów.
— Otóż jest tak. Mam dwóch synów. Starszy — literat, wiersze pisuje. Poeta — to znaczy — podlejsza dusza! — z bolesnym cynizmem objaśnił. — W takiego wszystko wmówisz, zablagujesz go
ja to wiem. Ale mój młodszy chłopak jest jak brylant. Wolę ma stalową. —
— I skłonność do „cierpiętnictwa?“
— Tak jest. Cierpi na manję męczeństwa. Wciąż chce za coś dać życie. Tłomaczy mi tak: — Legja się sztyftuje, tyle lat byłem skautem, koledzy moi wstąpili do legji, ja nie mogę tu zostać. Muszę iść razem z nimi. Perswaduję: — Oni robią głupstwo, to nie ma sensu! — A chłopak mi na to: — Jeżeli oni robią głupstwo, to trzeba im wytłomaczyć, że to nie ma sensu. A jeżeli im się pozwala iść na śmierć i ginąć dla głupstwa, to ja tembardziej nie mogę ich opuścić, bo zostałbym świnią. Dlaczegóżto oni mają ginąć a ja nie? Lepszy jestem od nich? — Ma chłopak rację, czy nie?
— Nie.
— Jakto nie? Czyż on może myśleć inaczej?
— Myśleć on może, jak mu się podoba. Dopóki się go ty o zdanie nie pytasz, to niema żadnego znaczenia. Zdaje mi się