Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/104

Ta strona została przepisana.

Rząd austrjacki nie może liczyć na nasze sympatje, to są następstwa jego polityki. Na odwrót my nie mogliśmy tego rządu zdradzać — to są znowu następstwa naszego politycznego położenia. Ale nic ponadto, do czego jesteśmy obowiązani, a kiedy nadejdzie chwila, w której będziemy mogli sami stanowić o sobie, tak się nie oglądać na Austrję, jak Austrja nie oglądała się na nas.
— Więc po co my tę legję robimy?
— A, to znowu co innego. Lecz to jeszcze nie skończona sprawa.
— Ale to bałamuci młodzież!
— Od tego ojcowie, żeby synów bałamucić nie dali.
— Należałoby to wytłomaczyć.
— Spróbuj. Zamkną cię do kryminału.
— Mniejsza z tem! Niech zamkną!
— Tak — i okrzykną zdrajcą. Czyli — cóż sprawisz?
O, to były bardzo bolesne, nadzwyczaj upokarzające rozmowy. Towarzysz mój przechodził od rozpaczy do cynizmu, od pieśni narodowych do Voltaira, od bohaterskich tyrad do płaczu i westchnień. Łamała się ta dusza i nie chciała upokorzyć. Wreszcie — znalazł sposób.
Jednego dnia zakomunikował mi, że całą rodzinę wysłał do zachodniej Galicji. A było to w czasie gorącym, kiedy przeczuwano już, iż prędzej czy później wojska rosyjskie zajmą Lwów.
— Dzienniki donoszą wprawdzie o samych zwycięstwach — tłomaczył mi mój przyjaciel — ale te zwycięstwa są coraz bliżej Lwowa. Żona dostała wczoraj spazmów, jak wyczytała znowu o jakiemś zwycięstwie. Proszę cię — powiada — wyślij mnie gdzie na zachód, bo jeśli Austrjacy jeszcze jedno zwycięstwo odniosą, kozacy będą na Tynku lwowskim. Znalazłem warjata, który mi pożyczył trochę pieniędzy i wysłałem rodzinę do Sącza. Mam teraz spokój.
Istotnie uspokojony już i pogodny zaprowadził mnie do swego biura, gdzie miał dyżur przy telefonie.
— Porozmawiamy — mówił — a przytem może się czegoś dowiesz. Wszystko już spakowane, czekamy tylko na rozkaz z namiestnictwa.
Rozmawialiśmy przez jakiś czas o wojnie, o ewentualnem zjednoczeniu polski, o Rosji. Naraz służący zawezwał mego przyjaciela do telefonu.
Po chwili wrócił spokojny i obojętny.
— Cóż? Jest co nowego? — spytałem.
— Wszystko dobrze. Zostajemy. Sytuacja poprawiła się. Może papierosa zapalisz?