kiem kelnerów z trzeciorzędnego wiedeńskiego hotelu. Przyzwoity Lwowianin musiał przynajmniej raz na dzień zobaczyć kolumnę Mickiewicza z fikającym baletowo nad głową wieszcza gienjuszem i kipiące dokoła niego tłumy ludzi, rozmawiających śpiewną, dziwną i niezawsze czystą polszczyzną, musiał choć raz na dzień rzucić okiem na sterczący w głębi Wałów gmach teatralny z aniołami, których skrzydła wyglądały niby wyciągnięte w niebo ręce, wołające o pomstę za to, co się dzieje w teatrze. Lubiał się przyjrzeć pięknym kobietom, okazałym żydówkom, wystrojonym bogato, kosztownie nawet ale nie bez smaku, z tajonem łakomstwem patrzał na panienki, nieraz prawie podlotki dopiero lecz już kształtne i dobrze rozwinięte, ubrane nie tylko z wyszukaną elegancją, ale z rafinowaną kokieterją, jak małe kokotki, lubujące się w wyraźnem i śmiałem akcentowaniu zmysłowej strony szyku. Miło było spojrzeć na małe, zgrabne dziewczątka w krótkich, obciskających plastycznie biodra sukienkach, z pod których migotały krągłe, jędrne choć smukłe nóżki w ażurowych cienkich pończoszkach i w ozdobionych lśniącemi, metalowemi sprzączkami pantofelkach na wysokich korkach. Zbyt strojne i stosowne raczej dla mężatek kapelusze nadawały ich twarzom wygląd zanadto dojrzały i poniekąd śmieszny, ale nie pozbawiony pewnej przewrotnej pikanterji i licujący zresztą z pierścionkami, bransoletkami i broszkami, błyszczącemi na jaskrawych bluzkach. I nie należało tego brać nazbyt za złe, nie tyle bowiem było w tem zepsucia, ile prowincjonalnej naiwności i wpływu żydowskiego gustu. Lwowianin zaś przyzwyczajony był do tego i lubiał i tę żywość kolorów i silną, słodką woń perfum, którą wszystkie kobiety były owiane i która przepełniała ulicę. Wytwarzało to podniecającą pachnącą zawsze skandalikiem, szczególną atmosferę, w której oczy kobiet, nieraz podkreślone lub nienaturalnie błyszczące, szukały, mówiły, obiecywały, ssały świat, ulicę, ruch miejski i niebo jakiemiś chciwemi użycia, rozłakomionemi spojrzeniami i w której przelotnie od czasu do czasu błyszczeli otaczający się podejrzanymi elegantami pyszni spekulanci naftowi lub nazbyt już wytworni i pańscy defraudanci.
Tak wyglądała główna ulica lwowska przed wojną.
Mobilizacja wniosła tu ożywienie, które jednak nadało miastu wygląd podrażniony i niespokojny. Nienaturalny był nieustanny turkot dorożek i wywoływania chłopców uganiających po mieście z nadzwyczajnemi dodatkami dzienników. Jak w całej Autrji tak i we Lwowie uliczny kolportaż pism był właściwie zabroniony, skut-
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/112
Ta strona została przepisana.