darto nerwy. Zdaje mi się, że wstrzymanie ruchu tramwajowego było zbyteczne. Od tego czasu patrzyłem już nieraz na ewakuację szpitalów lwowskich i wiem, że z tego powodu może być na parę godzin wstrzymany ruch tramwajowy na jednej lub dwu linjach, żeby jednak zaraz wszystko musiało zamierać, to mi się nie zdaje. W tem, jak w wielu innych rzeczach, był giest komedjanckiego tragizmu, teatralna poza, w której tak sobie flustrja zawsze lubuje. Robiono znacznie więcej wojny, niż jej było i nie było potrzeba. Tak w tem jak i we wszystkiem innem — jak np. obębnianie ogłoszeń na ulicach — przebijało się niedołęstwo połączone z zamiłowaniem w literackich efektach. Nazwałbym to — parafiaństwem i skłonnością do kabotyństwa.
Wspominałem o żołnierzach różnych pułków i różnych gatunków broni. Rozpoznawać mogli ją jednak tylko znawcy, bo wszystko ginęło w jednym szaro-niebieskawym tonie mundurów. Odznaczali się huzarzy, honwedzi, strzelcy tyrolscy i pułki bośniackie w fezach z czarnemi kutasami. Jeśli już mowa o wojsku, to nie mogę pominąć milczeniem legjonistów, których widać było na każdym kroku przedewszystkiem zaś „skautów“ krzątających się istotnie z wielkim zapałem. Jestto rzecz naturalna — na młodych umysłach wojna wywiera wielkie wrażenie. Co mi było niesympatyczne to zgoła zbyteczna gorliwość, z jaką legjoniści oddawali na każdym kroku honory austrjackim oficerom, co ci z wielką nonszalancją przyjmowali. Legjoniści przedstawiali się bardzo skromnie. Jestem przekonany, że gdyby się byli ubrali w jaskrawe mundury „czwartaków“ z wysokiemi czakami, oficerowie austrjaccy mieliby dla nich znacznie więcej szacunku. Kamieniem urazy byli znowu „skauci“ którzy oddając cześć, salutowali po polsku dwoma palcami, co za ogromną obrazę brali bardzo czuli na tym punkcie oficerowie austrjaccy.
Nagle zniknęły gdzieś strojne damy, pyszne mecenasowe, ubrylantowane żydówki, eleganccy oficerowie a na ulicach zaczęli się po nazywać ranni, rozbitki i obszarpani oficerowie, wracający z pola. Mówiąc o rannych mam na myśli tych, którzy przybywali do Lwowa pieszo wprost z punktu opatrunkowego. Za nimi szli chorzy lub rozbitki rożnych broni. A dalej — spieszona kawalerja, częstokroć bez broni. To znowu kilkaset koni kulawych, pokrwawionych, postrzelanych. Alboteż ludzie od karabinów maszynowych, z używanemi do ich transportu huculskiemi konikami a tylko bez karabinów maszynowych i bez skrzyń z amunicją. Oficerowie zdziczali, ponurzy,
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/114
Ta strona została przepisana.