zakurzeni, obszarpani, chodzili po mieście załatwiając różne sprawunki. Nawiasem mówiąc, ci, którzy wracali z pola bitwy, zachowywali się przeważnie dobrze; spoważnieli, wiedzieli już, z czem mają do czynienia i co znaczy wojna.
A wówczas ulicami popłynęły tłumy ludności na dworzec kolejowy. Kiedy się to zaczęło — nie pamiętam. Oczywiście, mógłbym sobie przypomnieć i ustalić dokładnie, kiedy która władza miasto opuściła, postępując w ten sposób zfałszowałbym jednak obraz, jaki mi z tych czasów w duszy pozostał. W pamięci mej cały ten czas jest jednym jedynym dniem. Naraz uciekł prezydent miasta, Neumann, uciekło namiestnictwo, policja, banki, poczta, dyrekcja koleji, wojskowe zarządy szpitalne, redakcje wielu pism lwowskich,[1] zdaje mi się nawet, że i komenda wojskowa. Tu i owdzie snuli się jeszcze po ulicach żandarmi. Zresztą — śmieci tylko leżały wszędzie na bruku, słoma, nawóz koński i cisza była straszna.
Ludzie przez nikogo nie uprzedzeni ani nie przygotowani, nie mający pojęcia o wojnie, nie wiedzący, co ich może czekać na wypadek wkroczenia wojsk rosyjskich do Lwowa, zwodzeni wciąż i oszukiwani przez krętackie komunikaty, wpadli wprost w szał. Kogo stać było na dorożkę i kto dorożkę mógł złapać, ładował na nią
- ↑ Kiedy tę książkę pisałem, pracowałem w redakcji „Słowa Polskiego“. Było to podczas okupacji Lwowa przez wojska rosyjskie. Ze względu na trudną, poniekąd i drażliwą sytuację pism innych kierunków politycznych, pism bądź co bądź polskich, nie chciałem wspominać o rzeczach dla nich nieprzyjemnych zwłaszcza, że wyglądać to mogło na wychwalanie „własnego gniazda“. Dziś jednak, kiedy niektórzy agenci austrjaccy z Galicji pozwalają sobie na różne oszczercze wycieczki przeciw rzekomo „wznowionemu podczas okupacji „Słowu Polskiemu“, muszę zaznaczyć, iż „Słowo Polskie“, nie będąc nigdy przez nikogo zawieszonem, nie było też nigdy wznowionem. Przeciwnie, w przeddzień wkroczenia wojsk rosyjskich do Lwowa, właśnie jedyne „Słowo Polskie“ wyszło, podczas gdy inne pisma ukazały się na mieście dopiero późnym wieczorem i to nie wszystkie. Zmuszone po wybuchu wojny do kursu austrjackiego „Słowo Polskie“ przecież umiało w zręczny sposób informować czytelnika, dając mu przynajmniej do myślenia, iż nie wszystko jest tak, jakby to informacje wiedeńskie mieć chciały, i ta działalność „Słowa Polskiego“ w pierwszych dniach okupacji rosyjskie! była należycie oceniona i zrozumiana przez społeczeństwo. Ambicja zawodowa każe mi tu stwierdzić, iż mimo, że redakcja „Słowa Polskiego“ rozbiegała się czasami, red. Wasilewski zawsze trwał na swem stanowisku tak przed okupacją rosyjską, jak i podczas niej, zwłaszcza, gdy bezwzględnie i z całą stanowczością w cenzurze rosyjskiej bronił interesów prasy lwowskiej. Tu też stwierdzam, że po klęsce austrjackiej kurs swój zmieniły najzawzięciej ongiś austrofilskie pisma jak np. „Wiek Nowy“.