Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Nie, koło Zimnej Wody, Rudna![1]
— Koło Zimnej — Wody — Rudna? I dlategoś się pan tak schował?
„Łyk“ krył za swemi plecami wór prawie tak wielki jak on sam.
Coś gdzieś rabowano.
Na dole, ulicy Ossolińskich spotkałem parę. On, z waszecia ubrany, obwiązywał się w pasie workiem, ona, biegnąc przy nim, zawiązywała chustkę pod brodą.
— Panom brzuchy spuścić — słyszałem, gdy przechodziła koło mnie.
W oczach jej paliły się żółte ogniki.
Ba gdyby te wilki umiały się były w porę zorjentować!
Kiedym się znalazł na ul. Akademickiej usłyszałem dźwięki orkiestry wojskowej. Pułk piechoty z muzyką pokazał się w głębi ulicy.
Pobiegłem prędko pod hotel Żorża i tam czekałem.
Przedefilowały koło mnie karne, równe, szare szeregi.
Las bagnetów... Szare płaszcze...
Szła fala, szła, szła, aż wreszcie — ogarnęła pomnik Mickiewicza.
Nie umiem opisać uczucia, jakiego doznałem w tej chwili.
Ból!
A po piechocie przyszła artylerja i karabiny maszynowe, potem jazda, las lanc, potem kozacy, „papachy“, „baszłyki“ różnobarwne, „szaszki“, „kindżały“ i znowu artylerja i znowu piechota i pieśni pieśni, pieśni...
— Jechał iz jarmarki uchar-kupiec...
Tłumy Lwowian przez długie godziny z szeroko otwartemi gębami gapiły się na te nieznane wojska, a kiedy tu i owdzie ja i kozak świsnął, to biedny łyk aż przysiadał do ziemi ze strachu...
Pędzono też bydło.
Krowa jakaś zacięła się — stanęła na ulicy Karola Ludwia pod hotelem Żorża i ani kroku dalej. Czaban ciągnął ją, bił — krowa ani rusz. Trwało to chwilę — aż wreszcie z tłumu wystąpił ochotnik, poszedł ku krowie z tyłu, ramieniem podparł jej pośladek tak, że twarzą przyległ do podogonia i popchnął — krowa zrobiła krok — dalej...
Lwowianin bywa usłużny z przyzwyczajenia. Tradycje austrjackie.

Prowadzono jeńców austrjackich — bezbronnych, obdartych, brudnych. Nie wiem dlaczego, nieprzyjemnie mi się zrobiło na wi-

  1. 15 wiorst od Lwowa.