się bez przeszkody pod czujnem okiem następcy tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda d’Este a zapowiedziane przez Rosję powołanie na manewry dwu miljonów rezerwistów uważano za nie piewszą już i nie ostatnią próbę szachowania, mającego na celu zmuszenie Austrji do nowych wydatków, jak się to tyle razy działo. W sferach galicyjskich panowało jednak przekonanie, iż do żadnego zbrojnego konfliktu nie dojdzie, ponieważ Europa wojny sobie nie życzy, wiedząc, że jedna wojna wciągnęłaby w wir walki cały świat a to uważano za niepodobieństwo. Tak więc — według powszechnego zapatrywania — naprężenie stosunków politycznych i finansowych doszło do tego punktu kulminacyjnego, od którego lada dzień już tylko zwolnieć mogło i musiało.
Nic tedy dziwnego, iż Lwów był w pysznym humorze.
Cieszyli się urzędnicy, cieszyli się wszyscy, którzy z nich żyli, szewcy, krawcy, piekarze, cukiernicy, praczki, dziennikarze, malarze, literaci, muzykanci, nauczyciele obcych języków. Na Parnasie lwowskim niemniejsza panowała radość jak w pracowni krawieckiej. Wiadomo było, iż urzędnik w szale radości z powodu nagłego „przypływu floty” z takążsamą chęcią kupi lakierki jak i najnowszą książkę; niejednokrotnie, kiedy musiał wybierać, kupił już raczej książkę a chodził w dziurawych trzewikach. Zacierali radośnie dłonie właściciele handelków, z góry ciesząc się na te strugi „piwka“, jakie się w jesieni poleją a niektórzy już teraz odświeżali i rozszerzali swoje lokale.
Ogólnie postanowiono jak najintensywniej użyć letnich wczasów. Trzeba było sił nabrać, przygotować się do zapowiedzianych na jesień wyborów do sejmu galicyjskiego. Galicja, rozlubowana w swych wyborach, jak Anglik w wyścigach, drżała z rozkoszy na samą myśl o oczekujących ją w jesieni emocjach tej walki, której wyniki, wobec uchwalenia reformy wyborczej, na długi czas miały określić zasadniczo stosunek sił a zatem i skład i charakter sejmu galicyjskiego. Śmiali harcownicy i wywiadowcy pojawiali się już tu i owdzie, węsząc, badając teren i organizując „siły zbrojne“ a nawet na głowach dwuch wybitnych mężów stanu rozpolitykowani kmiotkowie zdążyli wypróbować twardość pałek i kołów. Były to jednak pierwsze, przedwstępne utarczki, które co najwyżej znamionowały wielką zażartość, z jaką poszczególne stronnictwa zamierzały bronić swych przekonań i terenów.
Niemniej na razie wszyscy postanowili odpocząć. Więc jedni, przyszli kandydaci na posłów, polityczni mężowie, zaopatrzeni w bezpłatne dziennikarskie bilety swych „organów“, czekali tylko chwili,
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/21
Ta strona została przepisana.