Tak zwane liberalne czyli żydowskie pisma wyły z radości. Co chwila stwierdzały złamanie przez Serbów prawa międzynarodowego, jakieś okrucieństwa „wolnych strzelców“, zatrucie studzien i t. p. Miarkować tych zapałów nie można było. Brnęliśmy w kłamstwach, duszeni poczuciem — bezsilności i hańby. Świat mógł myśleć, że to społeczeństwo polskie w Galicji, tak wiele mówiące o wolności i poszanowaniu prawa narodów, zmieniło się w bandę Huronów, żeśmy się modlili tylko o to, aby wreszcie bratni naród został podbity.
Dziennik nazywa się nieraz organem. Niestety, w owym czasie dzienniki polskie w Galicji zmieniono w austrjackie fujary, w które dmuchał komisarz policji.
W tej bolesnej chwili, w przededniu wydarzeń, które przedewszystkiem wystawiały na niebezpieczeństwo strasznej wojny nasz naród, ukradziono mu najcenniejszą rzecz — prawo prawdy.
Mieliśmy przedsmak tego, co dalej miało nastąpić. Publicyści nasi, mężowie stanu, politycy, a raczej najlepsza, najuczciwsza i najmądrzejsza ich część skazana była na milczenie. W burzy, w ciemnościach zawieruchy, poomacku i z zawiązanemi oczami społeczeństwo nasze miało iść w przyszłość, targane za suknie i zwodzone fałszywemi głosami z bagniska.
Jeśli nie wolno było powiedzieć prawdy o wojnie serbskiej, to czyż mogliśmy się spodziewać, iż dadzą nam sposobność szczerego wypowiedzenia się w sprawie własnej?
To było pierwsze kłamstwo, które powlokło ze sobą cały łańcuch kłamstw coraz to gorszych i cięższych, zwracających się z każdym dniem przeciw tym, którzy w słabości ducha wierzyli, nie śmiejąc spojrzeć swej prawdzie w jej ciemne oczy.
Po wypowiedzeniu przez Austrję wojny Serbji, Europa zmieniła się w jedno olbrzymie pole podminowane, przez które szedł płomień, wywołując to tu to tam gwałtowne wybuchy i słupy ognia.
W przeciągu kilku dni rozgorzała wielka wojna ludów. Dla Bismarckowskiej i Nieztscheańskiej koncepcji Niemiec wybiła ostatnia godzina.