a tak po literacku wyrobione wyobraźnie. Niemniej — i to właśnie było wzruszające — mimo iż trwoga wyglądała ze wszystkich oczu i załamywała chrypnące głosy mówiącym — nie okazywał jej nikt. Starano się panować nad sobą, chodzić z pogodną twarzą, udając wiarę w zwycięstwo, hart ducha i równowagę umysłu. Społeczeństwo chciało zapanować nad sobą, rozumiało, że bez tego zginie — ale rząd opamiętać mu się nie dał.
Jak to już gdzieindziej napisałem, od złego wpływu wojny można się uchronić tylko idąc za nią i biorąc od niej to, co ona daje, tę pewną sumę wzruszeń i przeżyć, jakie, choć nieraz tylko pozornie, mogą stanowić niby jakieś „habet“ ludzi, zmuszonych do wielkich ekspensów moralnych. To było również przyczyną, dla której ludzie, zwłaszcza z początku, poddali się wpływom austrjackim bez zastrzeżeń. Całe szczęście swoją drogą, że to wybuchło od razu i tak słomianym płomieniem.
Rozpoczęła się tedy orgja kłamstw.
Wspominałem już o kłamstwach, jakie rozpuszczały władze i prasa austrjacka o położeniu na serbskim teatrze wojny. Z kolei nastąpiła oszczercza kampanja przeciw Rosji, Francji, Belgji i Anglji. Pomijam na razie całą śmieszność artykułów, dowodzących, iż rosyjska artylerja strzela drewniami pociskami lub granatami niewybuchającemi, że kozacy mają karabiny skałkowe, że żołnierz rosyjski nie umie czytać (właśnie to jest najważniejszejsze dla człowieka leżącego w okopach!), śmieszność, która uwłaczała przedewszystkiem prasie i armji austrjackiej, wykazując, iż one nie dorosły do powagi chwili. Ale jakże to było lekkomyślne a zarazem szkodliwe! Społeczeństwo zrozumiało, iż chwila jest poważna, iż nadchodzą czasy ciężkie, wymagające niewątpliwie wielkich ofiar i wysiłków. Ludzie żegnali się ze swymi synami, braćmi, ojcami, mężami, błogosławiąc ich i na śmierć lub na bolesne losy i męczarnie długiej rozłąki, złych przygód i nieznośnej tułaczki, i choć może w sercu klęli rząd i państwo, które ich do tych ofiar zmusiło, które nie wahało się ich zażądać w imię bardzo wątpliwej a niezbyt czystej sprawy, zachowali się z godnością, nie wypominając, nie wymawiając, nie robiąc wyrzutów, nie wysuwając na pierwszy plan jakichś egoistycznych żądań, uczciwie i szlachetnie, jak na prawych obywateli przystało — a tu częstowano ich jakimiś nieprawdopodobnemi bajkami, opisami bohaterskich czynów strażników skarbowych, odpierających rzekomo całe armje rosyjskie, głupstwami i kłamstwami, krótko mówiąc, traktowano ludzi jak błaznów.
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/42
Ta strona została przepisana.