cieje i staje się bezwartościowym tak w powodzeniu jak i w przeciwnościach. Zrozumiałą jest rzeczą, że w tych burzliwych i niepewnych czasach o zdrowie moralne należało dbać przedewszystkiem.
A cóż dopiero mówić o Francji, o tej drugiej naszej ojczyźnie, dawnej towarzyszce broni i wspólnej sławy! My, którzy do grobu Wielkiego Napoleona zbliżamy się z tą samą czcią i wzruszeniem, w jakiem wchodzimy do grobów królewskich na Wawelu, którym sztandary francuskie przypominają świetny blask orłów naszych legji, którzy ramię w ramię z żołnierzem francuskim manewrowaliśmy z Madrytu aż do Moskwy, my mieliśmy się cieszyć z rzekomych klęsk francuskich, my mieliśmy wierzyć, że Paryż jest zdobyty, a Francja upokorzona? Jeśli widok pruskiego żołnierza wśród równin Mazowsza bolał mnie i drażnił niewypowiedzianie, to tak samo nienawistnym był mi widok wojsk pruskich na wysadzanych smukłemi topolami gościńcach Francji! Nie zniósłbym Paryża upokorzonego, nie, zniósłbym Francji pobitej i ujarzmionej!
A tymczasem prasa niemiecka i zaprzedane Wiedniowi dzienniki żydowskie dzień w dzień przynosiły z Francji wiadomości straszne, świadczące o zupełnej dezorganizacji armji francuskiej, ubliżające jej — Społeczeństwo polskie? Pracował nad niem Wiedeń, pracowała prasa rządowo-liberalna, pracowała policja, żydzi, ajenci rządowi, mordowano je demonstracjami, dręczono niepewnością.
— Społeczeństwo polskie nie cieszyło się z „klęsk“ francuskich ale wreszcie uwierzyło w nie i zaczęło traktować Francję, jako „quantité negligeable“. Zaczęto o niej mówić zrazu źle a później — nieżyczliwie.
Bankrutowały wszystkie uczucia szlachetniejsze.
I wówczas mieliśmy małą próbkę tego, coby się stało, gdyby trójporozumienie nie zwyciężyło. To była próbka nie teoretyczna ale poglądowa, bo przecież Lwów prawie cały miesiąc żył święcie przekonany, iż Ąustrja i Niemcy zwyciężają na wszystkich frontach i zwyciężą ostatecznie. Poderwano w społeczeństwie wiarę w najkardynalniejsze zasady prawa i uczciwości, kazano mu w przeciągu kilku tygodni zapomnieć o wszystkiem, co kiedykolwiek kochało i uważało za święte, kazano mu wyrzec się najszczytniejszych tradycji i wspomnień, kazano mu zaprzeczyć sam o siebie, bezprawny najazd i skrytobójczą napaść nazwać błogosławieństwem i dobrodziejstwem, kazano mu czołem bić o ziemię przed pięścią, zasypano go najpotworniejszemi kłamstwami, znieprawiono do dna i powiedziano, że to wszystko jest nadzwyczaj piękne. To było tak straszne, tak niesłychanie dręczące, że my, którzyśmy to przeżyli, powiedzieliśmy sobie,
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/45
Ta strona została przepisana.