wiek“ z wielkim koszem na głowie. W tym koszu: mąka, cukier, ryż, kasze, wędliny, sery, flaszki, butelki, że niczem Wielkonocne Święta! Ci ostrożni i przewidujący ludzie, przyniósłszy te skarby do domu, rozstawiali je, chowali i kombinowali, czy jeszcze czego nie brakuje — i znów biegli do miasta. A kiedy już nakupili wszystkiego i pozasiadali między temi workami i pudłami, zaczęli się bać i wreszcie, rzuciwszy wszystko, uciekli do Wiednia.
I znowu żołnierze — jednoroczni ochotnicy, młodzi chłopcy, świeżo pod broń powołani. Zachowanie się na razie „durchaus civilistisch“, krój spodni i bluz stricte „komiśny“, po twarzach poznawało się filozofów, prawników, techników — wszystkie nasze stany uniwersyteckiej rzeczypospolitej. Ukłon wojskowy — lecz ręka nie zawsze pewna. Czasami takiemu młodemu żołnierzowi zdawało się, że mamie, cioci lub babci a już przedewszystkiem tatusiowi należałoby się ukłonić po dawnemu, zdjąwszy czapkę z głowy.
W pierwszych chwilach podniecenia rzucano się chciwie na wszelkie dodatkowe wydania pism. Nie przynosiły one zbyt wiele nowego, jednakże dostarczały materjału do coraz nowszych kombinacji i plotek. Później czytali ludzie pisma z niemniejszą uwagą, ale wiedzieli już, czego się mogli spodziewać. Dowiedzieli się o ograniczeniach cenzury, o tem, że akcja wymaga czasu, że życie i praca muszą iść swym torem i że komunikatom sztabu austrjackiego zupełnie wierzyć nie można.
Od czasu do czasu na ulicach miasta zjawiał się pachołek magistracki z bębnem — wprost idjotyczny przeżytek, zupełnie nieużyteczny a tylko szerzący popłoch. To było dobre w dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było szkół, ostatecznie mogło mieć swoją rację bytu w malutkich miasteczkach, ale we Lwowie! Głuchy, długotrwały łoskot bębna ściągał ze wszystkich stron słuchaczów, którym zażenowany a mówiący niezrozumiałym lwowskim dyalektem pachoł, zwykle ograniczony, niewiele mógł wytłomaczyć. Zresztą były to przeważnie rozporządzenia wcale nie wojennej treści, regulacja cen, coś o robotnikach i t. d.
Ruch we dnie był duży, żywszy niż zwykle, ale wieczorem miasto prędko się uspokajało i szło spać. Za to rano wstawało wcześniej — według pobudki wojskowej.
Nareszcie spełniły się rachuby, przewidywania i proroctwa, nadzieje i obawy.
Stary kontynent, który od wieków dawał impuls do życia starym i nowym światom, stanął pod bronią i oblekł pierś w lśniący
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/48
Ta strona została przepisana.