niędzy. To, co dawano, odejmowano sobie od ust, zwłaszcza, że wobec wojny zarobki zmniejszały się gwałtownie i nikt nie wiedział, z czego żyć będzie za tydzień. Zamożni i bogaci ludzie wszeikiemi sposobami starali się wyciągać gotówkę z banków, rząd wywoził pieniądze z kraju, żydzi i kramarze wycofywali z obiegu drobną monetę i nie chcieli przyjmować banknotów, wszystko podrożało w trójnasób, a biedny człowiek wciąż musiał mieć kieszeń otwartą i opłacać się niemiłosiernym panienkom. Co znaczyć mogło tych kilkanaście tysięcy koron wobec wymaganych przez wojnę miljardów? Wojny nie prowadzi się za zbierane przez dwa tygodnie na ulicy grosze; to było upokarzające i uwłaczające. To też datki nie sypały się zbyt szczodrze, a już zwłaszcza żydzi starali się podsuwanych skarbonek nie widzieć.
Czekaliśmy, patrząc ze stopni pomnika na tłumy publiczności, przechadzające się po ulicy Karola Ludwika. Panie w letnich sukniach, strzelcy, żołnierze, huzarzy, skauci w ciemno-zielonych koszulach i podgiętych amerykańskich kapeluszach, niezmordowani, wciąż w ruchu. Ładne, młode główki kobiece w bardzo strojnych kapeluszach i mundury oficerów widać też było w oknach pobliskiej kawiarni. Tłum czekał cierpliwie.
Wreszcie dał się widzieć jakiś ruch. Przez zbite masy ludzkiem równym krokiem szedł pluton strzelców, którzy ustawili się z obu stron pod pomnikiem Mickiewicza. W tłumie rozległy się oklaski.
I znowu czekano.
Od czasu do czasu przejeżdżały z hukiem tramwaje elektryczne, słychać było nieustanny chrzęst dorożek i wołanie chłopców, uganiających po ulicach z dodatkami pism.
Cudowny, cichy błękit nieba pogłębił się i zaczął grać gorącym fjoletem, wśród którego zrzadka zamigotały przejasne, duże, srebrne gwiazdy.
Nareszcie przez publiczność przecisnęło się kilku panów, którzy stanęli pod kolumną Mickiewicza. Zaintonowano „Boże coś Polskę“. Stałem wśród tłumu ludzi, patrzyłem im w usta, śpiewali mi wprost w uszy. I mówię to, co zauważyłem.
Ogromna większość umiała zaledwie połowę pierwszej zwrotki „Boże coś Polskę“, a dwie pierwsze zwrotki z „Pieśni legjonów“. Zresztą śpiewano nie wymawiając żadnych słów. Było to „murmurando“. Pieśni narodowe były we Lwowie „pieśniami bez słów“.
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/58
Ta strona została przepisana.