tkami. Otóż nagle, nie pytając nikogo o pozwolenie, czterech huzarów, siedzących z dwiema kokotkami, zaczęli śpiewać na cztery głosy „Boże coś Polskę“ po węgiersku. Tłum stanął, jak wryty, każdą zwrotkę wynagradzając piekielnemi okrzykami „Eljen Magyar“. Kokotki promieniały i uśmiechały się do tłumów obiecująco — cóż za bajeczna reklama! Manifestanci wyskakiwali ze skóry z radości.
Zauważyłem, że, przeciwnie niż Polacy, Węgrzy umieli na pamięć wszystkie zwrotki naszej pieśni narodowej. Nie wiedziałem nawet, że tych zwrotek jest tak dużo. Być zresztą może, że cudze pieśni zna się zwykle lepiej od swoich.
Kiedy przemówienia skończyły się, wspomniany już wyżej adwokat zwrócił zgromadzonym uwagę, że w chwili, gdy „cały naród polski zrywa się do walki“, sejm zupełnie się nie wypowiedział. Proponował tedy, aby „ruszyć pochodem pod gmach sejmowy“ i zmusić sejm do zajęcia jakiegoś określonego stanowiska.
Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ sejm, rozpuszczony z powodu uchwalenia reformy wyborczej, na podstawie której miano dopiero przeprowadzić nowe wybory, nie mógł się „wypowiedzieć“, jako że nie istniał, o czem ów adwokat mógł i musiał wiedzieć doskonale.
Ciekawy, jaki też cel mógłby mieć ten pochód, poszedłem i ja pod gmach sejmowy.
Wkrótce wszystko mi się wyjaśniło. Po drodze „znalazły się“ w rękach manifestantów portrety cesarza Franciszka Józefa. Tłum — znacznie już przerzedzony ale przecież liczny — zatrzymał się przed gmachem sejmowym i odśpiewał austrjacki „hymn ludów“.
Nie mogłem zrozumieć, dlaczego z tym hymnem wędrowano aż pod gmach sejmowy. Zrozumiałem dopiero wówczas, kiedy wzrok mój padł przypadkiem na pobliski, jasno oświetlony gmach dyrekcji policji lwowskiej.
O ile sobie przypominam gdzieś w tym czasie czytałem opis podobnej demonstracji w Pradze czeskiej. Komunikat urzędowy donosił z Pragi, iż odbyło się tam zbratanie Czechów z Niemcami.
„Niema w Czechach Niemców ani Czechów, jest tylko jeden naród Austrja!“ — głosił komunikat, dodając że „następnie wielotysięczny tłum zgromadził się przed gmachem dyrekcji policji, gdzie odśpiewał hymn ludów“.
Czy nie dziwne jest to, że ci wszyscy manifestanci z wyrażeniem swych uczuć wierno-poddańczych lecieli przedewszystkiem — pod policję, jak gdyby nie było już jakiejś popularniejszej i poważniejszej instytucji i jak gdyby z policji wszystko wychodziło i na policji
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/61
Ta strona została przepisana.