Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/69

Ta strona została przepisana.

szami rąbali ręce, klękać przed sobą w polu ludziom kazali... Rady na to nie było.
I coraz częściej widziało się na ulicach miasta prowadzonych pod bagnetami „szpiegów i zdrajców“, księży ruskich, chłopów, gimnazjalistów, inteligentów, baby... Na widok ich żydzi wpadali w szał i bili straszliwie. — Biedaki szły okrwawione, mdlejące... Nie zapomnę nigdy księży unickich, na których w tej katolickiej Austrji żydzi na ulicach pluli i których bili po twarzach, nie zapomnę nigdy tych lżonych młodziutkich gimnazjalistów w mundurkach, z pod których wyglądały wyszywane po chłopsku koszule.
Jeden z moich kolegów widział chłopa prowadzonego przez Łyczakowską ulicę. Bito biedaka niemiłosiernie. Jakaś żydówka, elegancko ubrana o inteligentnym wyglądzie, wyrwała dorożkarzowi bat i przyskoczywszy do aresztowanego, zaczęła go bić po głowie biczyskiem, obrzucając najhaniebniejszemi wyzwiskami. Inny żyd pchnął nieszczęśnika scyzorykiem w kark za ucho. Kiedy to ujrzał jakiś poczciwina mieszczanin, stojący przed swym domkiem, zaczął wołać:
— Wstydźcie się ludzie! Cóżeście to, katy? Winien — to go powieszą, nie wasza rzecz mordować.
Rzucono się na poczciwca i zaczęto go bić. Żonę, która mu wypadła z pomocą, drab jakiś chwycił za pierś i zaczął nią targać, córkę również zbito — w rezultacie okrwawionych poczciwych łyków — aresztowano. Zbito nawet chorążego, który się za nimi ujął.

A chłop, zanim doszedł do połowy ulicy Łyczakowskiej, zemdlał siedem razy. Czy był winien — któż wie?



KTO BYŁ WTEDY SZCZĘŚLIWY?

Bez pewnej ilości ludzi szczęśliwych żadne społeczeństwo życby nie mogło. Dlatego niema czasów ani tak strasznych ani tak groźnych, aby pewien rodzaj ludzi nie wyciągnął z nich całej rozkoszy, całej słodyczy i radości życia. W ten sposób los, unieszczęśliwiając jednych, uszczęśliwia za to drugich i tak, według praw konieczności rozdzieliwszy radość i smutek, daje społeczeństwu siłę do łatwego